poniedziałek, 18 marca 2013

;_________;

Dobra, więc.
Mam dwie sprawy.
Pierwsza - to taka, że jeśli czytasz mojego bloga, to skomentuj. ;_; To naprawdę dużo daje, a jak widzę mało komentarzy, to aż mi się odechciewa pisać. ;___; Więc komentujcie!
Sprawa druga: mam projekt z polskiego... Polega na pisaniu bloga z recenzjami książek. Jeśli możecie, to wejdźcie lub skomentujcie, bo jesteśmy oceniane z liczby czytelników i wejść :C To taka moja mała prośba. :C http://mole-ksiazkowe-1.blogspot.com/

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 10



DUFF


Spojrzałem się w górę i zmrużyłem oczy. Słońce mocno świeciło po oczach. Mój wzrok powędrował w dół i zatrzymał się na malutkiej trumnie leżącej naprzeciwko. Poprawiłem garnitur i objąłem Lily delikatnie. Już nie płakała, ale wiem, że głęboko w jej sercu wyryta jest dziura, która nigdy nie zniknie.
Pocałowałem ją w głowę i złapałem za rękę. Widziałem jak jej karminowe usta drżą.
- Duff. - Szepnęła. - Już nigdy nie będzie tak, jak dawniej.
- Wiem. Ale ważne jest to, że się kochamy, prawda? Wytrzymamy wszystko.
Mocniej ścisnęła moją dłoń. W końcu pastor wypowiedział ostatnie słowa "Niech spoczywa w pokoju", przeżegnał się i odszedł. Reszta zespołu, ubrana wyjątkowo - w marynarki, podeszła do grobu, w którym właśnie składano Teddy'ego. Każdy z nich wrzucił po jednej czerwonej róży, skinął głową i skierował się do wyjścia z cmentarza. Grabarz przysypał dziurę ziemią, popatrzył się na nas ze współczuciem i poszedł. Ostatni raz popatrzyłem się na kopiec, położyłem na nim bukiet róż i powiedziałem:
- Żegnaj, mój synu.


SLASH


Zastanawiam się, co ten Bóg sobie myśli, żeby zabierać z świata taką kruszynkę... Przecież nawet się nie urodził! Może nie jestem ich rodziną czy coś... Ale czuję się jakbym był! Bo przecież Duff to członek zespołu, a zespół to wspólnota, a wspólnota to rodzina. No.
Objąłem delikatnie Sally w pasie i uśmiechnąłem się smutno. Właśnie byliśmy na stypie. W barze, ale co tam. Wszyscy czekali na Duffa i Lily. Blondas już pół godziny uspokajał w kiblu swoją narzeczoną. Nie dziwię się. Izzy cały czas grzebał w kurtce, w końcu ją zdjął i wytrzepał jej zawartość na podłogę. Wyleciała paczka fajek, długopis i kartka, cztery cukierki czekoladowe, które natychmiast zgarnął i wchłonął Steven i mała torebeczka z białym proszkiem. Może trochę to dziwne, ale Steven nie ćpa już tak dużo. Teraz marnuje się Stradlin. Dzień bez kokainy jest dla niego dniem straconym.
Wreszcie z małej wnęki wydobyli się Duff i Lily. Dziewczyna miała przekrwione oczy, ale uśmiechała się serdecznie. Widać było, że McKagan był bardzo zmęczony, lecz on zawsze dzielnie się trzyma. Szczerze, to byłem pełen podziwu. Ja bym dał spokój od razu po poznaniu Valience. W końcu była chora, praktycznie nieuleczalnie.
Usiedli koło nas. Michael szeptał coś do ucha dziewczyny, a ta uśmiechała się blado i gładziła jego rękę. Przez okno widać było wszystkich ludzi, którzy kłębili się na ulicy. Właśnie jakaś dziewczynka przechodziła koło Whisky a Go Go i płakała. Sally spojrzała się na mnie z wyrzutem, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. Wreszcie przybliżyła się do mojego ucha i wyszeptała:
- Idź do niej i pociesz. Zachowaj się jak gentleman.
Wstałem i poszedłem do szatynki.
- Coś się stało? - Spytałem i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Ja... Ale ty masz fajne włosy! - Krzyknęła i rozpromieniła się.
- Wiem. No ale opowiadaj. Jak masz na imię?
- Clara. I mam całe 4 lata. Dużo, nie? - Uśmiechnęła się.
- Bardzo. Gdzie twoja mamusia? - Zapytałem.
- Mamusia nie żyje.
- A tatuś?
- Tatuś pojechał do Europy po pieniążki i zostawił mnie w domu dziecka. Ale wróci! Nie obiecywał, ale ja wiem. On chce, żebym miała wszystko, co zechcę, a na to potrzeba dużo dolarów. - Uśmiechnęła się i pokazała, bym się pochylił, co zaraz zrobiłem. - Ja nie chcę tam iść. W bidulu jest taki chłopiec, nazywa się David i ciągle nas traktuje jak popychadła! - Pokazuje na małego siniaka na ręce. - To przez niego!
- To chodź ze mną. Poznasz moich kolegów, dobrze? - Powiedziałem.
Złapała mnie za rękę i zaprowadziłem ją do baru. Wszyscy czekali na mnie, by się napić. Nie spodziewali się, że przytacham ze sobą dziecko.
- To jest Clara.
Dziewczynka spojrzała na wszystkich i zatrzymała się na Stevenie. Mierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Po chwili podbiegła i usiadła mu na kolanach. Adler siedział jak wryty i patrzył się na małą, która tuliła się do jego brzucha. W końcu objął ją delikatnie.
- Chyba się jej spodobałeś. Weź ją na spacer, a my tu obgadamy, okej? - spytał Izzy i wygonił ręką Popcorna. Ten rzucając jakieś słowa pożegnania wyprowadził Clarę na zewnątrz.
- Ona nie ma gdzie pójść! - zacząłem się usprawiedliwiać.
- Jak zamierzasz wychowywać dziecko?! Jesteś rockmanem, człowieku! Trasy, alkohol, dziwki... Ups, przepraszam. - przeprosił Izzy widząc podejrzliwą minę Sally.
- Ja mu pomogę. W końcu jesteśmy razem. - powiedziała blondyna i wyciągnęła się na sofie.
- Ma 4 lata, jej ojciec wyjechał zostawiając ją w domu dziecka. Mówiła, że jest tam jej źle.
- Mogą jej szukać... - mruknął Axl.
- To będziemy ją kryć. - wstałem i pociągnąłem za sobą Sally. - Decyzja podjęta.
Wyszliśmy na dwór i wpadliśmy na roześmianego Adlera i Clarę z wielkim bananem na twarzy. Widocznie się polubili.
- Dobra, Stevie, mała idzie do nas. Dzięki, że się zaopiekowałeś. - powiedziała Parker i wyciągnęła rękę do dziecka.
- Ale ja nie chcę! - krzyknęła dziewczynka i wdrapała się na plecy Stevena. - Ja chcę z Panem Dywanem. - przytuliła się do niego mocno.
- Kochana, musisz mieć dobre warunki, a Pan Dywan mieszka w chlewie. - zacząłem tłumaczyć i unikałem nienawistnego spojrzenia przyjaciela.
- Nigdzie z wami nie idę. - powiedziała i usiadła na chodniku.
Ludzie gapili się na nas jak na idiotów. W końcu szepnąłem Sally na ucho:
- Dajmy Adlerowi szansę. Widać, że się lubią.
Blondynka myślała przez chwilę, aż wreszcie westchnęła i mruknęła:
- Idź z Panem Dywanem.
Clara podskoczyła, przytuliła nas wszystkich i poszła z Steve'm w stronę jego mieszkania.


AXL


Trąciłem nosem szyję El. Potem znowu. I znowu. w końcu nie wytrzymała:
- Co ty robisz?
- Siedzę. - powiedziałem i odgarnąłem włosy z czoła.
Może to dziwne, ale od naszego pierwszego pocałunku nie zrobiliśmy jeszcze nic. Nie było pocałunków, przytulania, a co najważniejsze - seksu. Jestem normalnym mężczyzną, potrzebuję tego! Ale jak to powiedzieć Elisabeth? Wyśmieje mnie.
Nieświadomie położyłem jej rękę na udzie. Ocknąłem się dopiero, gdy zobaczyłem jej zdziwione spojrzenie na mojej twarzy.
- Chodź. - powiedziała i szarpnęła mnie za rękę. Posłusznie złapałem ją i poszedłem za dziewczyną.
Po kilku minutach drogi zatrzymaliśmy się przed moim, a właściwie naszym, mieszkaniem. Otworzyłem je i przepuściłem El. Poszła do kuchni, wyjęła trzy paczki gumek z apteczki i rzuciła mi je.
- Widzę, że masz chcicę, i... Podnieca mnie to. - powiedziała i przygryzła wargę.
Patrzyłem się zszokowany na nią. A ona... Bawiła się. I widać było, że dobrze. Podniosła zwiewną, letnią sukienkę do góry i zdjęła ją przez głowę. Moim oczom ukazała się czarna, koronkowa bielizna idealnie opinająca się na jej ciele. Otrząsnąłem się i podszedłem do dziewczyny. Pocałowałem ją delikatnie i objąłem w pasie. Złapałem od tyłu za zapięcie od stanika i cały czas całując odpinałem go powoli. Dotknąłem jej odsłoniętej piersi i ścisnąłem lekko. Odpowiedziała mi cichym jęknięciem. Spojrzałem się i wbiłem mocno w jej usta jeżdżąc rękoma po całym ciele dziewczyny. Położyłem ją na łóżku i zerwałem z niej majtki.
Jedyną rzeczą, którą słyszałem przez następne trzy godziny były jęki Elisabeth. Obudziliśmy się w łożu, na którym leżało mnóstwo zużytych prezerwatyw. Obejmowałem lekko mruczącą El w pasie i oboje zasnęliśmy błogo.


DUFF


Wyszliśmy z baru pół godziny temu i aktualnie leżymy w łóżku. Głaszczę delikatnie Lily po głowie i szepczę jej czułe słówka do ucha. Znowu miała atak płaczu. Chyba będzie tak do końca życia.
Dziewczyna właśnie oglądała z bliska swój pierścionek zaręczynowy.
- Kiedy ślub? - spytała i popatrzyła się w moje oczy.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
- Kiedy tylko chcesz.
- To biegnij do kościoła, by zająć datę. - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Wstałem i spytałem:
- Na kiedy?
- Ta niedziela. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
Uniosłem brew, ale posłusznie wyszedłem z mieszkania.

Tydzień później.

Wybiegłem z domu ubierając marynarkę po drodze. Kurwa, zaraz się spóźnię na własny ślub! Na szczęście to dosyć blisko. Popatrzyłem na swoje ubranie. Nie zmieniłem spodni - nadal miałem na sobie skórzane rurki. Kowbojki to chyba założyłem najgorsze, jakie mam - wyciorane i odrapane. Do tego biała marynarka i czarna, wygnieciona koszula. Po prostu zajebiście! Zaraz się wkurwię! A, nie, już jestem wkurwiony. Muszę się uspokoić, w końcu to najpiękniejszy dzień mojego życia. Poprawiłem trochę ubiór i wbiegłem przez korytarzyk stworzony między ławkami rozłożonymi w wielkim ogrodzie. Elisabeth rzuciła mi mały bukiecik jasnych kwiatków, za co podziękowałem jej uśmiechem. Stałem tam i czekałem na moją przyszłą żonę. Zaczynałem się niecierpliwić. Odwróciłem się tyłem do wejścia i popatrzyłem na altankę z pnączy, gdy usłyszałem, że wszyscy wstają.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją.
Wyglądała... Cudownie. Nie da się tego opisać słowami, po prostu była piękna. Jak zawsze. Delikatna, kremowa suknia lekko powiewała na wietrze. Włosy miała rozpuszczone, a w rękach trzymała bukiet herbacianych róż.
To prawie moja żona. Nie mogę w to uwierzyć.
Sally poprawiła welon Lily i usiadła na krześle. Izzy wciąż się wiercił. Poprosiłem go, by nie ćpał w dzień mojego ślubu, bo jest drużbą. Widać było, że ciągnęło go do kokainy.
- Może bez zbędnych formułek, widzę, że się wam śpieszy... A przynajmniej panu młodemu. - powiedział i uśmiechnął się na widok moich rozczochranych włosów. - Czy ty, Michaelu McKaganie, bierzesz za żonę tę oto Lily Valience i przysięgasz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Cisza.
- Tak. - odpowiedziałem i przetrząsnąłem kieszenie.
Obrączki, gdzie są obrączki...
Nagle poczułem rękę Izzy'ego na mojej. Podał mi dwa złote pierścionki.
Jeffrey Isbell w tym momencie uratował mi życie po raz drugi.
Włożyłem obrączkę na palec Lily i spojrzałem się jej głęboko w oczy.
- Czy ty, Lily Valience bierzesz za męża tego oto Michaela...
- Mam na imię Duff. - przerwałem.
- Dobrze... - mówił dalej ksiądz. - Czy ty, Lily Valience, bierzesz sobie za męża, tego oto Duffa McKagana, i przysięgasz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Znowu cisza. Tym razem dłuższa. Zaczynam się niepokoić.
- Tak. szepnęła Lily i nałożyła mi obrączkę na serdeczny palec.
Wziąłem ją w ramiona, wygiąłem do tyłu i pocałowałem czule.

To moja żona. Ma na imię Lily i jest najodważniejszą kobietą na świecie.



Ygh ._.
Dobra, strasznie mi się nie podoba. Naprawdę. To chyba najgorszy rozdział jaki napisałam ;_;

Z pozdrowieniami dla Vicky Tlenionej Żyrafy, która wreszcie doczekała się seksu!

Przepraszam, że tak chujowo, ale to wina Liz. ;___;

Ten rozdział dedykuję osobie, bez której nie mogłabym żyć. Jest całym moim światem. Osobie, która zawsze mnie wspiera i pomaga w trudnych chwilach. Osobie, którą kocham bezgranicznie i kochać będę do końca świata i jeszcze dłużej.
Tygrysek.