czwartek, 11 kwietnia 2013

Wielki powrót!

Hłehłehłe. Przepraszam, za to, że mnie nie było przez pewien czas. Ale mam dla was coś nowego. Zupełnie nowe opowiadanie! JEEEEEEJ! TAK! CIESZCIE SIĘ!
Będzie troszkę podobne do NFS, które będę kontynuować. Zapraszam do czytania.

poniedziałek, 18 marca 2013

;_________;

Dobra, więc.
Mam dwie sprawy.
Pierwsza - to taka, że jeśli czytasz mojego bloga, to skomentuj. ;_; To naprawdę dużo daje, a jak widzę mało komentarzy, to aż mi się odechciewa pisać. ;___; Więc komentujcie!
Sprawa druga: mam projekt z polskiego... Polega na pisaniu bloga z recenzjami książek. Jeśli możecie, to wejdźcie lub skomentujcie, bo jesteśmy oceniane z liczby czytelników i wejść :C To taka moja mała prośba. :C http://mole-ksiazkowe-1.blogspot.com/

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 10



DUFF


Spojrzałem się w górę i zmrużyłem oczy. Słońce mocno świeciło po oczach. Mój wzrok powędrował w dół i zatrzymał się na malutkiej trumnie leżącej naprzeciwko. Poprawiłem garnitur i objąłem Lily delikatnie. Już nie płakała, ale wiem, że głęboko w jej sercu wyryta jest dziura, która nigdy nie zniknie.
Pocałowałem ją w głowę i złapałem za rękę. Widziałem jak jej karminowe usta drżą.
- Duff. - Szepnęła. - Już nigdy nie będzie tak, jak dawniej.
- Wiem. Ale ważne jest to, że się kochamy, prawda? Wytrzymamy wszystko.
Mocniej ścisnęła moją dłoń. W końcu pastor wypowiedział ostatnie słowa "Niech spoczywa w pokoju", przeżegnał się i odszedł. Reszta zespołu, ubrana wyjątkowo - w marynarki, podeszła do grobu, w którym właśnie składano Teddy'ego. Każdy z nich wrzucił po jednej czerwonej róży, skinął głową i skierował się do wyjścia z cmentarza. Grabarz przysypał dziurę ziemią, popatrzył się na nas ze współczuciem i poszedł. Ostatni raz popatrzyłem się na kopiec, położyłem na nim bukiet róż i powiedziałem:
- Żegnaj, mój synu.


SLASH


Zastanawiam się, co ten Bóg sobie myśli, żeby zabierać z świata taką kruszynkę... Przecież nawet się nie urodził! Może nie jestem ich rodziną czy coś... Ale czuję się jakbym był! Bo przecież Duff to członek zespołu, a zespół to wspólnota, a wspólnota to rodzina. No.
Objąłem delikatnie Sally w pasie i uśmiechnąłem się smutno. Właśnie byliśmy na stypie. W barze, ale co tam. Wszyscy czekali na Duffa i Lily. Blondas już pół godziny uspokajał w kiblu swoją narzeczoną. Nie dziwię się. Izzy cały czas grzebał w kurtce, w końcu ją zdjął i wytrzepał jej zawartość na podłogę. Wyleciała paczka fajek, długopis i kartka, cztery cukierki czekoladowe, które natychmiast zgarnął i wchłonął Steven i mała torebeczka z białym proszkiem. Może trochę to dziwne, ale Steven nie ćpa już tak dużo. Teraz marnuje się Stradlin. Dzień bez kokainy jest dla niego dniem straconym.
Wreszcie z małej wnęki wydobyli się Duff i Lily. Dziewczyna miała przekrwione oczy, ale uśmiechała się serdecznie. Widać było, że McKagan był bardzo zmęczony, lecz on zawsze dzielnie się trzyma. Szczerze, to byłem pełen podziwu. Ja bym dał spokój od razu po poznaniu Valience. W końcu była chora, praktycznie nieuleczalnie.
Usiedli koło nas. Michael szeptał coś do ucha dziewczyny, a ta uśmiechała się blado i gładziła jego rękę. Przez okno widać było wszystkich ludzi, którzy kłębili się na ulicy. Właśnie jakaś dziewczynka przechodziła koło Whisky a Go Go i płakała. Sally spojrzała się na mnie z wyrzutem, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. Wreszcie przybliżyła się do mojego ucha i wyszeptała:
- Idź do niej i pociesz. Zachowaj się jak gentleman.
Wstałem i poszedłem do szatynki.
- Coś się stało? - Spytałem i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Ja... Ale ty masz fajne włosy! - Krzyknęła i rozpromieniła się.
- Wiem. No ale opowiadaj. Jak masz na imię?
- Clara. I mam całe 4 lata. Dużo, nie? - Uśmiechnęła się.
- Bardzo. Gdzie twoja mamusia? - Zapytałem.
- Mamusia nie żyje.
- A tatuś?
- Tatuś pojechał do Europy po pieniążki i zostawił mnie w domu dziecka. Ale wróci! Nie obiecywał, ale ja wiem. On chce, żebym miała wszystko, co zechcę, a na to potrzeba dużo dolarów. - Uśmiechnęła się i pokazała, bym się pochylił, co zaraz zrobiłem. - Ja nie chcę tam iść. W bidulu jest taki chłopiec, nazywa się David i ciągle nas traktuje jak popychadła! - Pokazuje na małego siniaka na ręce. - To przez niego!
- To chodź ze mną. Poznasz moich kolegów, dobrze? - Powiedziałem.
Złapała mnie za rękę i zaprowadziłem ją do baru. Wszyscy czekali na mnie, by się napić. Nie spodziewali się, że przytacham ze sobą dziecko.
- To jest Clara.
Dziewczynka spojrzała na wszystkich i zatrzymała się na Stevenie. Mierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Po chwili podbiegła i usiadła mu na kolanach. Adler siedział jak wryty i patrzył się na małą, która tuliła się do jego brzucha. W końcu objął ją delikatnie.
- Chyba się jej spodobałeś. Weź ją na spacer, a my tu obgadamy, okej? - spytał Izzy i wygonił ręką Popcorna. Ten rzucając jakieś słowa pożegnania wyprowadził Clarę na zewnątrz.
- Ona nie ma gdzie pójść! - zacząłem się usprawiedliwiać.
- Jak zamierzasz wychowywać dziecko?! Jesteś rockmanem, człowieku! Trasy, alkohol, dziwki... Ups, przepraszam. - przeprosił Izzy widząc podejrzliwą minę Sally.
- Ja mu pomogę. W końcu jesteśmy razem. - powiedziała blondyna i wyciągnęła się na sofie.
- Ma 4 lata, jej ojciec wyjechał zostawiając ją w domu dziecka. Mówiła, że jest tam jej źle.
- Mogą jej szukać... - mruknął Axl.
- To będziemy ją kryć. - wstałem i pociągnąłem za sobą Sally. - Decyzja podjęta.
Wyszliśmy na dwór i wpadliśmy na roześmianego Adlera i Clarę z wielkim bananem na twarzy. Widocznie się polubili.
- Dobra, Stevie, mała idzie do nas. Dzięki, że się zaopiekowałeś. - powiedziała Parker i wyciągnęła rękę do dziecka.
- Ale ja nie chcę! - krzyknęła dziewczynka i wdrapała się na plecy Stevena. - Ja chcę z Panem Dywanem. - przytuliła się do niego mocno.
- Kochana, musisz mieć dobre warunki, a Pan Dywan mieszka w chlewie. - zacząłem tłumaczyć i unikałem nienawistnego spojrzenia przyjaciela.
- Nigdzie z wami nie idę. - powiedziała i usiadła na chodniku.
Ludzie gapili się na nas jak na idiotów. W końcu szepnąłem Sally na ucho:
- Dajmy Adlerowi szansę. Widać, że się lubią.
Blondynka myślała przez chwilę, aż wreszcie westchnęła i mruknęła:
- Idź z Panem Dywanem.
Clara podskoczyła, przytuliła nas wszystkich i poszła z Steve'm w stronę jego mieszkania.


AXL


Trąciłem nosem szyję El. Potem znowu. I znowu. w końcu nie wytrzymała:
- Co ty robisz?
- Siedzę. - powiedziałem i odgarnąłem włosy z czoła.
Może to dziwne, ale od naszego pierwszego pocałunku nie zrobiliśmy jeszcze nic. Nie było pocałunków, przytulania, a co najważniejsze - seksu. Jestem normalnym mężczyzną, potrzebuję tego! Ale jak to powiedzieć Elisabeth? Wyśmieje mnie.
Nieświadomie położyłem jej rękę na udzie. Ocknąłem się dopiero, gdy zobaczyłem jej zdziwione spojrzenie na mojej twarzy.
- Chodź. - powiedziała i szarpnęła mnie za rękę. Posłusznie złapałem ją i poszedłem za dziewczyną.
Po kilku minutach drogi zatrzymaliśmy się przed moim, a właściwie naszym, mieszkaniem. Otworzyłem je i przepuściłem El. Poszła do kuchni, wyjęła trzy paczki gumek z apteczki i rzuciła mi je.
- Widzę, że masz chcicę, i... Podnieca mnie to. - powiedziała i przygryzła wargę.
Patrzyłem się zszokowany na nią. A ona... Bawiła się. I widać było, że dobrze. Podniosła zwiewną, letnią sukienkę do góry i zdjęła ją przez głowę. Moim oczom ukazała się czarna, koronkowa bielizna idealnie opinająca się na jej ciele. Otrząsnąłem się i podszedłem do dziewczyny. Pocałowałem ją delikatnie i objąłem w pasie. Złapałem od tyłu za zapięcie od stanika i cały czas całując odpinałem go powoli. Dotknąłem jej odsłoniętej piersi i ścisnąłem lekko. Odpowiedziała mi cichym jęknięciem. Spojrzałem się i wbiłem mocno w jej usta jeżdżąc rękoma po całym ciele dziewczyny. Położyłem ją na łóżku i zerwałem z niej majtki.
Jedyną rzeczą, którą słyszałem przez następne trzy godziny były jęki Elisabeth. Obudziliśmy się w łożu, na którym leżało mnóstwo zużytych prezerwatyw. Obejmowałem lekko mruczącą El w pasie i oboje zasnęliśmy błogo.


DUFF


Wyszliśmy z baru pół godziny temu i aktualnie leżymy w łóżku. Głaszczę delikatnie Lily po głowie i szepczę jej czułe słówka do ucha. Znowu miała atak płaczu. Chyba będzie tak do końca życia.
Dziewczyna właśnie oglądała z bliska swój pierścionek zaręczynowy.
- Kiedy ślub? - spytała i popatrzyła się w moje oczy.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
- Kiedy tylko chcesz.
- To biegnij do kościoła, by zająć datę. - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Wstałem i spytałem:
- Na kiedy?
- Ta niedziela. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
Uniosłem brew, ale posłusznie wyszedłem z mieszkania.

Tydzień później.

Wybiegłem z domu ubierając marynarkę po drodze. Kurwa, zaraz się spóźnię na własny ślub! Na szczęście to dosyć blisko. Popatrzyłem na swoje ubranie. Nie zmieniłem spodni - nadal miałem na sobie skórzane rurki. Kowbojki to chyba założyłem najgorsze, jakie mam - wyciorane i odrapane. Do tego biała marynarka i czarna, wygnieciona koszula. Po prostu zajebiście! Zaraz się wkurwię! A, nie, już jestem wkurwiony. Muszę się uspokoić, w końcu to najpiękniejszy dzień mojego życia. Poprawiłem trochę ubiór i wbiegłem przez korytarzyk stworzony między ławkami rozłożonymi w wielkim ogrodzie. Elisabeth rzuciła mi mały bukiecik jasnych kwiatków, za co podziękowałem jej uśmiechem. Stałem tam i czekałem na moją przyszłą żonę. Zaczynałem się niecierpliwić. Odwróciłem się tyłem do wejścia i popatrzyłem na altankę z pnączy, gdy usłyszałem, że wszyscy wstają.
Odwróciłem się i zobaczyłem ją.
Wyglądała... Cudownie. Nie da się tego opisać słowami, po prostu była piękna. Jak zawsze. Delikatna, kremowa suknia lekko powiewała na wietrze. Włosy miała rozpuszczone, a w rękach trzymała bukiet herbacianych róż.
To prawie moja żona. Nie mogę w to uwierzyć.
Sally poprawiła welon Lily i usiadła na krześle. Izzy wciąż się wiercił. Poprosiłem go, by nie ćpał w dzień mojego ślubu, bo jest drużbą. Widać było, że ciągnęło go do kokainy.
- Może bez zbędnych formułek, widzę, że się wam śpieszy... A przynajmniej panu młodemu. - powiedział i uśmiechnął się na widok moich rozczochranych włosów. - Czy ty, Michaelu McKaganie, bierzesz za żonę tę oto Lily Valience i przysięgasz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Cisza.
- Tak. - odpowiedziałem i przetrząsnąłem kieszenie.
Obrączki, gdzie są obrączki...
Nagle poczułem rękę Izzy'ego na mojej. Podał mi dwa złote pierścionki.
Jeffrey Isbell w tym momencie uratował mi życie po raz drugi.
Włożyłem obrączkę na palec Lily i spojrzałem się jej głęboko w oczy.
- Czy ty, Lily Valience bierzesz za męża tego oto Michaela...
- Mam na imię Duff. - przerwałem.
- Dobrze... - mówił dalej ksiądz. - Czy ty, Lily Valience, bierzesz sobie za męża, tego oto Duffa McKagana, i przysięgasz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Znowu cisza. Tym razem dłuższa. Zaczynam się niepokoić.
- Tak. szepnęła Lily i nałożyła mi obrączkę na serdeczny palec.
Wziąłem ją w ramiona, wygiąłem do tyłu i pocałowałem czule.

To moja żona. Ma na imię Lily i jest najodważniejszą kobietą na świecie.



Ygh ._.
Dobra, strasznie mi się nie podoba. Naprawdę. To chyba najgorszy rozdział jaki napisałam ;_;

Z pozdrowieniami dla Vicky Tlenionej Żyrafy, która wreszcie doczekała się seksu!

Przepraszam, że tak chujowo, ale to wina Liz. ;___;

Ten rozdział dedykuję osobie, bez której nie mogłabym żyć. Jest całym moim światem. Osobie, która zawsze mnie wspiera i pomaga w trudnych chwilach. Osobie, którą kocham bezgranicznie i kochać będę do końca świata i jeszcze dłużej.
Tygrysek.     

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 9



AXL

Nie radzę sobie. To dla mnie za trudne. Coraz częściej zdarza mi się tracić świadomość, być kimś... Zupełnie innym. Czasem wydaje mi się, że nie jestem sobą. Nie potrafię tak żyć.
Według innych powinienem być szczęśliwy - mam kupę forsy, piękne kobiety, wielu fanów... Ale co z tego, że mam to wszystko, gdy nie mogę sobie poradzić z samym sobą?

Elisabeth cały czas dodaje mi otuchy. Gdy odchodzę od rzeczywistości czuwa nad moim ciałem i czeka, aż powrócę. Zawsze, gdy mam już dość i jestem na wszystko zły, ona czeka. Jest moim aniołem stróżem.
Czy ją kocham? Teraz to już nieważne, ale chyba tak. Pomimo tego, że wszyscy mówią o nas jako o parze, to nią nie jesteśmy. Jakoś... Nie wydawało mi się, że ona tego chce, a nie byłem pewny swoich uczuć. Poza tym bałem się, że jeśli wyznam jej miłość, wyśmieje mnie. Wolę być jej przyjacielem.
Wiele razy namawiała mnie na to, bym poszedł do psychologa, ale nie chciałem. Nigdy im nie ufałem. Wolę siedzieć w tym gównie po uszy niż jeździć do ludzi, którym zależy tylko na kasie.

Poczułem, że przed oczami znów mi ciemnieje. Zacisnąłem oczy i pobiegłem do przodu. Nie wiem jak, ale znalazłem się na dachu bloku, w którym mieszkamy. Chciałem to zrobić. Tu i teraz.
Podszedłem bliżej krawędzi i spojrzałem w dół. Serce podeszło mi do gardła. Wszystko, co widziałem było... Maleńkie.
Nagle usłyszałem znany mi, kobiecy głos:
- Axl, nie rób tego!
Nie odpowiedziałem, tylko zbliżyłem się bardziej krańca dachu.
- Wiem, że jest ciężko, ale poradzimy sobie jakoś! Uwierz mi!
Nie chciałem tego słuchać. Mówiła mi tak od kiedy się znamy, i nic się nie polepszyło.
Już chciałem oderwać nogi od podłoża i skończyć ze sobą, gdy poczułem czyjeś ręce mocno oplatające mnie w pasie.
- Jeśli ty umrzesz, to ja też! - krzyknęła rozpaczliwie.
Tego nie mogłem zrobić. Nie potrafiłem sprawić, by spadła razem ze mną. Była dla mnie zbyt ważna.
Odsunąłem się delikatnie do tyłu, zdjąłem z siebie ręce Elisabeth i stanąłem w jakimś bezpiecznym miejscu. Dziewczyna klęknęła naprzeciw mnie i ukryła twarz w dłoniach.
- Nie rób tego więcej! - krzyknęła i wybuchła płaczem.
Zdziwiłem się trochę. Nie rozumiałem, dlaczego ona tak to przeżywa. Złapałem ją za rękę i podciągnąłem do góry.
- El...Ja... - wyjąkałem. - Ale... Dlaczego...?
- Bo cię kocham. - szepnęła i spuściła wzrok w dół. Chciała odejść, ale ją zatrzymałem, złapałem w talii i pocałowałem.

Gdyby można było to opisać... Nie, nie da się. Staliśmy tam, na środku dachu pogrążeni we własnym świecie. Lecz ten świat był inny, piękny. Liczyliśmy się w  nim tylko my dwoje.

Będę żył. Wydobędę się z tego gówna. Dla niej.

SLASH

- Sally! Chodź tu szybko! - zawołałem.
- Co? - spytała wchodząc do pokoju.
- Patrz, jestem w telewizji! - pokazałem jej na telewizor, w którym właśnie leciał teledysk do 'Sweet Child O' Mine'.
- Świetnie. - skwitowała i wyszła do kuchni.
Popędziłem za nią i zawołałem:
- Coś ty taka drętwa ostatnio? Wolę, gdy jesteś wesoła. - złapałem ją od tyłu w talii i wtuliłem się.
- Przepraszam. - mruknęła i obróciła się do mnie.
Odgarnęła mi włosy z czoła i pocałowała delikatnie. Po chwili leżeliśmy na podłodze i przytulałem dziewczynę do siebie. El zaczęła powoli rozpinać moją koszulę. Moje dłonie powędrowały w dół zahaczając palcem o gumkę jej majtek. Zaśmiała się cicho i wpiła w moje usta.
-Wy się ruchacie, a Lily rodzi. - powiedział Steven wchodząc do pokoju.
Zamarłem. Po chwili ciszy w końcu zebraliśmy się w pośpiechu i zbiegliśmy po schodach na dół, do samochodu.

DUFF

Od białych płytek okrywających każdą powierzchnię w szpitalnym korytarzy odbijały się promienie słońca, które i tak zaraz zostały zakryte przez ciemne pasmo chmur. Przechodziłem przez to wąskie pomieszczenie już chyba tysięczny raz. Lily rodziła już 6 godzin. Wiem, że to dosyć krótko, ale zaczynam się martwić. A co jeśli umrze? Prawdopodobieństwo jest duże... Uspokój się Duff, wszystko będzie dobrze!
Reszta Gunsów była tu jakieś 5 godzin temu, ale znudziło im się czekanie na dziecko, więc poszli do baru.
Cały czas z sali porodowej wydobywały się krzyki Lily, i monotonne głosy pielęgniarzy. Usiadłem na ławce i przetarłem oczy ze zmęczenia. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wybiegli przez nie dwaj lekarze. Potem zostały zamknięte i nie mogłem nic zobaczyć. Doktorzy wrócili po jakichś dziesięciu minutach i zamknęli porodówkę na klucz. Musiałem dalej czekać.

Pół godziny później.

Wreszcie wrota do sali otworzyły się. Zmęczeni położni otarli pot z czoła i wyszli, nie patrząc się na mnie. Jeden wskazał mi, bym wszedł na porodówkę. Przekroczyłem próg i rozejrzałem się wokoło.
Cisza.
Lily leżała na pryczy, dolna połowa jej ciała była przykryta wielką, niebiesko-zieloną chustą. Wpatrywała się pustym spojrzeniem w sufit.
- Lily? - spytałem nieśmiało. - Lily? Gdzie nasze dziecko?
Nie odpowiadała. Spuściłem wzrok, lecz moją uwagę przykuło białe płótno leżące na stoliku z tyłu. Podszedłem bliżej i cofnąłem się z przerażenia.
- Nie... - szepnąłem.
Klęknąłem z tyłu i ukryłem twarz w dłoniach.
Moje dziecko... Moje dziecko... Nie żyje.
- Błagam tylko nie to! Boże weź mnie, ale oddaj mi dziecko! - krzyknąłem rozpaczliwie.
Po policzkach lały mi się łzy. Klęczałem tam i płakałem. Moje dziecko... To, o czym zawsze marzyłem... Zabrano mi je. Bezpowrotnie. Teraz już nic nie zrobię.

Śmierć dziec­ka - nieważne w ja­kim wieku - jest czymś tak niena­tural­nym i niewłaści­wym, że po ta­kiej tra­gedii trud­no na no­wo od­szu­kać sens życia. Na­wet, gdy zaak­ceptu­je się ten fakt i osiągnie w ja­kimś stop­niu równo­wagę, ra­dość na zaw­sze po­zos­ta­je niedostępna, jak wspom­nienie wo­dy w wys­chniętej stud­ni, nieg­dyś pełnej po brze­gi, ale te­raz skry­wającej je­dynie głębo­ki, wil­gotny za­pach daw­nej ob­fi­tości...*

Po dłuższym czasie wstałem, by porozmawiać z lekarzem o okolicznościach śmierci. Uniosłem się do góry, ale zaraz osunąłem się po ścianie i zasnąłem.
Śniłem o tym, że cały ten dzień się powtórzył. Znowu siedziałem w poczekalni dla rodziny i czekałem na noworodka. W końcu uśmiechnięci lekarze zawołali mnie do siebie. Wszedłem i zobaczyłem cudowny widok - szczęśliwa Lily tuliła do siebie malutkiego szkraba. Miał rzadkie, ciemnobrązowe i piwne oczy. Valience cały czas się uśmiechała i mówiła do dziecka. W końcu zauważyła, że wszedłem do środka. Kazała mi podejść i pochylić się. Objąłem ją delikatnie, a ona powiedziała do małego.
- Patrz, Teddy. To twój tatuś. Jest trochę nierozgarnięty, ale mam nadzieję, że będziesz taki jak on.
Wzruszyłem się. Podała mi małego na ręce. Uśmiechnął się, a ja wyszeptałem:
- Kocham cię.

Minęły dwa dni. Lily od razu została wypisana ze szpitala. Od momentu przyjazdu do domu, nie wyszła z sypialni ani razu. Nie pozwala tam nikomu wchodzić, nawet mnie. Próbowałem ją jakoś pocieszyć, lecz nigdy mi nie odpowiadała. Porozumiewaliśmy się przez drzwi. Zaczynało mnie to strasznie denerwować.
Dzisiaj jest pogrzeb. Usiadłem na kanapie i przerzucałem kanały. Po chwili dopadła mnie pewna myśl - jeśli ja tak to przeżywam, to jak znosi to Lily? Boże, byłem taki głupi... Dlaczego jej nie wspierałem, nie próbowałem dostać się do tego pokoju siłą?! Przecież ona może się tam zabić!
Zrobiłem w kuchni kanapkę i nalałem wody do szklanki. Położyłem je na stoliczku stojącym obok wejścia sypialni. Odsunąłem się, zrobiłem zamach i z całej siły kopnąłem w drzwi, które spadły z hukiem na podłogę. Zabrałem jedzenie i wszedłem do pokoju. Skulona Lily siedziała obok łóżka i szafy. Kucnąłem obok niej i objąłem ją ręką. Przybliżyłem twarz do jej ucha i wyszeptałem:
- Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne. Dla mnie też, nawet nie wiesz jak bardzo. Ale powinnaś żyć dalej. Jeśli mnie kochasz, zrób to dla mnie. Pozwól sobie żyć.
Pierwszy raz od śmierci dziecka popatrzyła się na mnie, a po chwili wybuchła głośnym płaczem.
- To tak boli, Duff... Ja tak pragnęłam tego dziecka... - załkała i schowała twarz w mojej koszulce. - Ja nie potrafię żyć z świadomością, że zabiłam dziecko! To przeze mnie, rozumiesz?!
- To nie twoja wina, że byłaś chora. No już, Skarbie... - powiedziałem i pocałowałem ją  w czoło. - Będziemy mieć jeszcze dziecko, mały domek na przedmieściach i ogromny ogród z wieloma kwiatami. Będziemy szczęśliwi, dobrze? Obiecuję ci to. - rzekłem i przytuliłem dziewczynę.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż wreszcie Lily odezwała się:
- Kocham cię, Duff.
- Ja ciebie też.


Ygh, dobra, napisałam ;_;
Według mnie chujowo, nie umiem opisywać uczuć i wszystko jest takie sztuczne, że jej. ;_;
Jeśli to czytasz, to zostaw komentarz, bo to mnie bardzo motywuje do działania. Hejtować też można, zawsze i wszędzie XD
No to ten rozdział chciałabym zadedykować Kaśce ;_; Nie zabijaj mnie, błagam! XD
I wiem, miałam nikogo nie zabijać, ale wtedy byłoby zbyt nudno. ._. A teraz jest moda na sukces i też źle C:
Miało być więcej Slasha i Sally, ale musiałam skupić się na głównym wątku, więc w następnym rozdziale będzie tyle Slasha i Sally, że z krzeseł spadniecie i jeszcze się posracie na podłodze. C:
No dobra, kończę, bo przynudzam ;_; Dobranoc!      

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 8



DUFF

- Ale... Jak to? - spytałem drżącym głosem. - Nie, tylko nie Lily, ona nie może umrzeć!
- Szanse na to, że urodzi dziecko, a jej zdrowie nie ucierpi są minimalne. Poza tym noworodek może odziedziczyć chorobę po matce.
 Zamarłem. Teraz decyzja należy do Lily. Wpatrywałem się w białe kafelki okrywające przeciwległą ścianę i myślałem. O Lily. O sensie mojego życia, o osobie, dla której żyję.
 Nagle usłyszałem cichy i słaby głos mojej ukochanej:
- Duffy.
Obróciłem się i spojrzałem na dziewczynę. Jej oczy nie patrzyły się już pusto na sufit, spojrzenie szatynki skierowane było na mnie.
- Może nas pan zostawić samych? - spytałem doktora Clayda, który zaraz po usłyszeniu moich słów odłączył Valience od kroplówki i wyszedł z sali.
- Przepraszam, Kochanie. - powiedziałem i złapałem ją delikatnie za rękę.
- Nie przejmuj się. - szepnęła i pogłaskała mnie po głowie.
- Co teraz zrobimy? - spytałem. Uklęknąłem i schowałem twarz w jej dłoniach. - Chyba jedynym wyjściem jest aborcja.
 Poczułem mocny ból w klatce piersiowej. Moje ciało przesunęło się mocno w bok. Ta mała, słaba dziewczyna mnie kopnęła! Wpatrywałem się ze zdziwieniem na Valience, która mierzyła mnie gniewnym wzrokiem.
- Kpisz sobie ze mnie?! - zapytała. - Jak możesz tak myśleć?! Aborcja?! Nigdy nie zabiłabym dziecka!
- Umrzesz, jeśli je urodzisz! Rak powróci, bo będziesz osłabiona! Nie rozumiesz, że chcę tego dla twojego dobra?! - wykrzyczałem i podszedłem bliżej.
- To twoje dziecko, McKagan! Pomyśl o tym! A może ty go w ogóle nie chcesz?!
- Chcę! Ale bardziej niż na nim zależy mi na tobie! Nie potrafię bez ciebie żyć, ta trasa była dla mnie męczarnią, bo nie byłem z tobą! A teraz wybierasz śmierć?!
- Wybrałam życie, ale dla mojego dziecka!
- Ono też może umrzeć! - wrzasnąłem.
- A może przeżyje? Daj mu żyć! - krzyknęła.
Odwróciłem się do okna. Byłem wściekły. Dlaczego ona nie może zrozumieć, jak bardzo ją kocham?
Poczułem czyjeś ciepłe ręce na swoim brzuchu. Obróciłem się i spojrzałem w zielone oczy Lily. Obejmowała mnie w pasie i uśmiechała się subtelnie. Po chwili podniosła koszulkę do góry.
- Patrz. - szepnęła i położyła moją dłoń na swoim brzuchu. - Gdzieś tam jest twoje dziecko. Nasze dziecko.
Cała złość minęła. Już wiem, jak ona się czuje. Kocha tego szkraba. Tak, jak ja.
- Kocham cię. - powiedziałem i delikatnie musnąłem wargami jej usta.
- Ja ciebie też, Duff. I nie umrę. Będziemy razem. Na zawsze.

AXL

Elisabeth wróciła z nami do L.A. Znalazła tu pracę jako kelnerka w jakimś barze. Często wychodziliśmy razem na drinka. Dobrze się dogadywaliśmy, więc chłopaki nie mieli do mnie żalu, że spędzam z nią więcej czasu niż z nimi.
Siedzieliśmy właśnie we dwoje w jakiejś restauracji. Po chwili rozmowy z El poczułem, że znowu odpływam. Zakręciło mi się w głowie i lekko ścisnęło w skroniach.

Ciemność.

Wszędzie czerń. Stałem w miejscu i wpatrywałem się martwy punkt. Skuliłem nogi do siebie i włożyłem między nie głowę. Już nie mogłem wytrzymać. Zawsze to samo.
- Zaczynam świrować... - mruknąłem do siebie.
Po kilku minutach z oczu pociekły mi łzy.
- Dlaczego? Dlaczego ja?! - wrzeszczałem i wycierałem łzy z policzków. - Nie mogę tak żyć! Wiecznie boję się, że znowu tu trafię! Co się dzieje?! - wydarłem się.

- Axl! Axl, obudź się! Axl! - usłyszałem kobiecy krzyk.
Nagle wszystko wróciło na swoje miejsce. Siedziałem na atłasowym krześle w jakiejś restauracji.
Poczułem silne szarpnięcie w ramieniu i usłyszałem szept dziewczyny:
- Chodź Rose, muszę z tobą pogadać.
Przeszliśmy parę ulic i weszliśmy do mojego skromnego mieszkanka. Usiadłem na łóżku, a Elisabeth zapaliła światło i usadziła się obok. Jej oczy odnalazły mój wzrok. Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę, aż wreszcie się odezwała:
- Axl, coś jest nie tak, prawda? Zdarza się, że jesteś nieobecny, krzyczysz bez powodu, płaczesz... Powiedz mi, proszę.
I co tu powiedzieć? Że jestem na skraju załamania? Że mam ochotę pójść i powiesić się? Że jestem jakiś chory psychicznie?
- Wszystko jest okej. - powiedziałem.
- Axl? - spytała.
- Tak?
- Gdyby wszystko było okej, nie płakałbyś teraz.
Dotknąłem policzka. Był mokry. Szlag.
Skuliłem nogi, odwróciłem wzrok i myślałem. Powiedzieć jej czy nie? Dobra, powiem.
- Czasem, tak jakby... Odpływam. Odchodzę od rzeczywistości i widzę ciemność. Wszędzie ciemność. To jest straszne, boję się. - szepnąłem i ukryłem twarz w dłoniach.
El delikatnie objęła mnie i szeptała mi do ucha "Nie bój się, jestem z tobą. Ja cię obronię.". W końcu powstrzymałem łzy i wstałem.
- Jestem mężczyzną. Poradzę sobie z tym, ale potrzebuję pomocy.
- Ja Ci pomogę, jeśli chcesz. - powiedziała i przybliżyła się do mnie.
Chwilę ciszy przerwałem słowem:
- Chcę.
Podszedłem, pocałowałem ją w policzek i położyłem się z powrotem na łóżko. Dziewczyna usiadła obok mojej głowy i delikatnie głaskała mnie po włosach. Po chwili zasnąłem.

SLASH

Miłość wszędzie. Błee. Już rzygam tymi czułymi słówkami. Jakby nie mogli iść sobie do domu i ruchać się tam.
Założyłem cylinder i wybiegłem z domu na ulicę. Musiałem kupić sobie nowe portki, bo na jedne narzygał mi Steven. Ten ćpun nie zna granic.
Szedłem sobie spokojnie ulicą, gdy nagle jakaś dziewczyna we mnie wpadła. Zdążyłem zauważyć, że to hipiska - miała na sobie kolorowy strój i z szyi zwisało jej mnóstwo korali, wisiorków i rzemyków. Blond włosy spływały po jej ramionach. Spojrzała się, i złapała dłońmi za moje policzki. Odgarnęła mi włosy z twarzy, przyjrzała się i powiedziała:
- Masz bardzo ładne oczy.
Byłem trochę zaskoczony. "A, pieprzyć to".
- Masz ochotę się wybrać ze mną na kawę lub coś, y... Yy... - wyjąkałem.
- Jestem Sarah, ale mów do mnie Sally. Chętnie pójdę. Jak masz na imię? - spytała.
- Saul. Ale wszyscy mnie nazywają Slash. To taki pseudonim artystyczny, czy coś...
- No to chodź, Saul. Na ciastka! - krzyknęła i pociągnęła mnie za sobą do najbliższej kawiarni.

9 miesięcy później.

DUFF

Minęło tyle czasu. Tyle cudownych chwil spędzonych z Lily. Cieszę się, że nadal ją mam, lecz trochę boję się tego dnia. Nie chcę jej stracić.


Siedziałem sobie z Valience na kanapie i oglądaliśmy telewizję. Ona jak zwykle obżerała się - tym razem były to pomidory. Wcinała je bez opamiętania, jak jakiś odkurzacz. Nagle usłyszałem odgłos rozmów i tupania w korytarzu. Zanim zdołałem podejść do drzwi, do pokoju wparowała reszta zespołu i dwie dziewczyny - Elisabeth i Sally. Wszyscy stali i wytrzeszczali oczy na 'bęben' Lily. Pierwszy odezwał się Slash pokazując na moją dziewczynę:
- Urósł ci brzuch od naszego ostatniego spotkania. Duff nie pozwalał nam się do ciebie zbliżać.
- Troszkę się przeziębiłam, a ten panikarz od razu robi z tego aferę. - spojrzałem się na nią z wyrzutem. - No wiesz, że cię kocham Duffy. - pocałowała mnie w policzek. - Daj mi czekoladę, leży na szafce koło kuchni.
Poszedłem posłusznie po paczuszkę, a gdy wróciłem wszyscy kucali wokół szatynki i z wyczekiwaniem wpatrywali się w jej pępek. W pokoju panowała cisza jak makiem zasiał. Zauważyłem, że Lily czuje się dość... Niezręcznie.
- Ej, zostawcie ją w spo... - zacząłem, lecz przerwały mi okrzyki zdumienia i zachwytu.
-Widziałeś to? Tam...
- To...
- Stopa...
- Widziałam stopę dziecka przez brzuch! - podniecała się Sally.
- Przecież to normalne, płód kopie... - powiedziała Valience.
- Dobra, dzięki za wizytę. Papa. - rzekłem i wygoniłem wszystkich za drzwi.


- Zatańczysz? - spytałem Lily i wyciągnąłem do niej dłoń zachęcająco.
Byliśmy w restauracji z okazji... Braku żarcia. Tak się przynajmniej wydawało.
Ująłem jej rękę i tańczyłem powoli do wolnej melodii. Z całej przepełnionej ludźmi sali na parkiecie byliśmy tylko my dwoje. Nagle puściłem jej dłoń i uklęknąłem.
- Wiem, że to trochę oklepane, ale... - powiedziałem i szukałem pierścionka po kieszeniach.

Nigdzie go nie było! Matko Boska! Zapomniałem pierścionka?! Jaki ze mnie debil.
Czułem się głupio, wszyscy się na mnie patrzyli wyczekująco, a ja głupi zapomniałem zabrać najważniejszej rzeczy.  
Niespodziewanie przez drzwi wbiegł zdyszany Izzy, rzucił mi małe pudełeczko i uciekł. Złapałem je, otworzyłem i zapytałem:
- Wyjdziesz za mnie?
Nie odpowiadała. Zacząłem się denerwować. Poczułem, jak motyle latają mi w brzuchu. Opuściłem głowę w dół. Chyba zawiodłem.
Dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła do góry. Wstałem. Stanęła na palcach i wyszeptała mi do ucha:
- Tak.
Objąłem ją w talii i delikatnie pocałowałem w usta. Wszyscy bili nam brawa, a my staliśmy tam i byliśmy we własnym świecie. W którym liczy się tylko to, by być ze sobą, razem.

Ze wspominania dobrych, starych chwil wyrwał mnie krzyk Lily dochodzący z sąsiedniego pokoju. Wbiegłem do sypialni. Stała przy łóżku i trzymała się kurczowo za brzuch. Po nogach spływały jej strugi bezbarwnego płynu, który wyglądał jak woda. Spojrzała mi się głęboko w oczy i powiedziała:
- Zaczęło się.