piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 9



AXL

Nie radzę sobie. To dla mnie za trudne. Coraz częściej zdarza mi się tracić świadomość, być kimś... Zupełnie innym. Czasem wydaje mi się, że nie jestem sobą. Nie potrafię tak żyć.
Według innych powinienem być szczęśliwy - mam kupę forsy, piękne kobiety, wielu fanów... Ale co z tego, że mam to wszystko, gdy nie mogę sobie poradzić z samym sobą?

Elisabeth cały czas dodaje mi otuchy. Gdy odchodzę od rzeczywistości czuwa nad moim ciałem i czeka, aż powrócę. Zawsze, gdy mam już dość i jestem na wszystko zły, ona czeka. Jest moim aniołem stróżem.
Czy ją kocham? Teraz to już nieważne, ale chyba tak. Pomimo tego, że wszyscy mówią o nas jako o parze, to nią nie jesteśmy. Jakoś... Nie wydawało mi się, że ona tego chce, a nie byłem pewny swoich uczuć. Poza tym bałem się, że jeśli wyznam jej miłość, wyśmieje mnie. Wolę być jej przyjacielem.
Wiele razy namawiała mnie na to, bym poszedł do psychologa, ale nie chciałem. Nigdy im nie ufałem. Wolę siedzieć w tym gównie po uszy niż jeździć do ludzi, którym zależy tylko na kasie.

Poczułem, że przed oczami znów mi ciemnieje. Zacisnąłem oczy i pobiegłem do przodu. Nie wiem jak, ale znalazłem się na dachu bloku, w którym mieszkamy. Chciałem to zrobić. Tu i teraz.
Podszedłem bliżej krawędzi i spojrzałem w dół. Serce podeszło mi do gardła. Wszystko, co widziałem było... Maleńkie.
Nagle usłyszałem znany mi, kobiecy głos:
- Axl, nie rób tego!
Nie odpowiedziałem, tylko zbliżyłem się bardziej krańca dachu.
- Wiem, że jest ciężko, ale poradzimy sobie jakoś! Uwierz mi!
Nie chciałem tego słuchać. Mówiła mi tak od kiedy się znamy, i nic się nie polepszyło.
Już chciałem oderwać nogi od podłoża i skończyć ze sobą, gdy poczułem czyjeś ręce mocno oplatające mnie w pasie.
- Jeśli ty umrzesz, to ja też! - krzyknęła rozpaczliwie.
Tego nie mogłem zrobić. Nie potrafiłem sprawić, by spadła razem ze mną. Była dla mnie zbyt ważna.
Odsunąłem się delikatnie do tyłu, zdjąłem z siebie ręce Elisabeth i stanąłem w jakimś bezpiecznym miejscu. Dziewczyna klęknęła naprzeciw mnie i ukryła twarz w dłoniach.
- Nie rób tego więcej! - krzyknęła i wybuchła płaczem.
Zdziwiłem się trochę. Nie rozumiałem, dlaczego ona tak to przeżywa. Złapałem ją za rękę i podciągnąłem do góry.
- El...Ja... - wyjąkałem. - Ale... Dlaczego...?
- Bo cię kocham. - szepnęła i spuściła wzrok w dół. Chciała odejść, ale ją zatrzymałem, złapałem w talii i pocałowałem.

Gdyby można było to opisać... Nie, nie da się. Staliśmy tam, na środku dachu pogrążeni we własnym świecie. Lecz ten świat był inny, piękny. Liczyliśmy się w  nim tylko my dwoje.

Będę żył. Wydobędę się z tego gówna. Dla niej.

SLASH

- Sally! Chodź tu szybko! - zawołałem.
- Co? - spytała wchodząc do pokoju.
- Patrz, jestem w telewizji! - pokazałem jej na telewizor, w którym właśnie leciał teledysk do 'Sweet Child O' Mine'.
- Świetnie. - skwitowała i wyszła do kuchni.
Popędziłem za nią i zawołałem:
- Coś ty taka drętwa ostatnio? Wolę, gdy jesteś wesoła. - złapałem ją od tyłu w talii i wtuliłem się.
- Przepraszam. - mruknęła i obróciła się do mnie.
Odgarnęła mi włosy z czoła i pocałowała delikatnie. Po chwili leżeliśmy na podłodze i przytulałem dziewczynę do siebie. El zaczęła powoli rozpinać moją koszulę. Moje dłonie powędrowały w dół zahaczając palcem o gumkę jej majtek. Zaśmiała się cicho i wpiła w moje usta.
-Wy się ruchacie, a Lily rodzi. - powiedział Steven wchodząc do pokoju.
Zamarłem. Po chwili ciszy w końcu zebraliśmy się w pośpiechu i zbiegliśmy po schodach na dół, do samochodu.

DUFF

Od białych płytek okrywających każdą powierzchnię w szpitalnym korytarzy odbijały się promienie słońca, które i tak zaraz zostały zakryte przez ciemne pasmo chmur. Przechodziłem przez to wąskie pomieszczenie już chyba tysięczny raz. Lily rodziła już 6 godzin. Wiem, że to dosyć krótko, ale zaczynam się martwić. A co jeśli umrze? Prawdopodobieństwo jest duże... Uspokój się Duff, wszystko będzie dobrze!
Reszta Gunsów była tu jakieś 5 godzin temu, ale znudziło im się czekanie na dziecko, więc poszli do baru.
Cały czas z sali porodowej wydobywały się krzyki Lily, i monotonne głosy pielęgniarzy. Usiadłem na ławce i przetarłem oczy ze zmęczenia. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wybiegli przez nie dwaj lekarze. Potem zostały zamknięte i nie mogłem nic zobaczyć. Doktorzy wrócili po jakichś dziesięciu minutach i zamknęli porodówkę na klucz. Musiałem dalej czekać.

Pół godziny później.

Wreszcie wrota do sali otworzyły się. Zmęczeni położni otarli pot z czoła i wyszli, nie patrząc się na mnie. Jeden wskazał mi, bym wszedł na porodówkę. Przekroczyłem próg i rozejrzałem się wokoło.
Cisza.
Lily leżała na pryczy, dolna połowa jej ciała była przykryta wielką, niebiesko-zieloną chustą. Wpatrywała się pustym spojrzeniem w sufit.
- Lily? - spytałem nieśmiało. - Lily? Gdzie nasze dziecko?
Nie odpowiadała. Spuściłem wzrok, lecz moją uwagę przykuło białe płótno leżące na stoliku z tyłu. Podszedłem bliżej i cofnąłem się z przerażenia.
- Nie... - szepnąłem.
Klęknąłem z tyłu i ukryłem twarz w dłoniach.
Moje dziecko... Moje dziecko... Nie żyje.
- Błagam tylko nie to! Boże weź mnie, ale oddaj mi dziecko! - krzyknąłem rozpaczliwie.
Po policzkach lały mi się łzy. Klęczałem tam i płakałem. Moje dziecko... To, o czym zawsze marzyłem... Zabrano mi je. Bezpowrotnie. Teraz już nic nie zrobię.

Śmierć dziec­ka - nieważne w ja­kim wieku - jest czymś tak niena­tural­nym i niewłaści­wym, że po ta­kiej tra­gedii trud­no na no­wo od­szu­kać sens życia. Na­wet, gdy zaak­ceptu­je się ten fakt i osiągnie w ja­kimś stop­niu równo­wagę, ra­dość na zaw­sze po­zos­ta­je niedostępna, jak wspom­nienie wo­dy w wys­chniętej stud­ni, nieg­dyś pełnej po brze­gi, ale te­raz skry­wającej je­dynie głębo­ki, wil­gotny za­pach daw­nej ob­fi­tości...*

Po dłuższym czasie wstałem, by porozmawiać z lekarzem o okolicznościach śmierci. Uniosłem się do góry, ale zaraz osunąłem się po ścianie i zasnąłem.
Śniłem o tym, że cały ten dzień się powtórzył. Znowu siedziałem w poczekalni dla rodziny i czekałem na noworodka. W końcu uśmiechnięci lekarze zawołali mnie do siebie. Wszedłem i zobaczyłem cudowny widok - szczęśliwa Lily tuliła do siebie malutkiego szkraba. Miał rzadkie, ciemnobrązowe i piwne oczy. Valience cały czas się uśmiechała i mówiła do dziecka. W końcu zauważyła, że wszedłem do środka. Kazała mi podejść i pochylić się. Objąłem ją delikatnie, a ona powiedziała do małego.
- Patrz, Teddy. To twój tatuś. Jest trochę nierozgarnięty, ale mam nadzieję, że będziesz taki jak on.
Wzruszyłem się. Podała mi małego na ręce. Uśmiechnął się, a ja wyszeptałem:
- Kocham cię.

Minęły dwa dni. Lily od razu została wypisana ze szpitala. Od momentu przyjazdu do domu, nie wyszła z sypialni ani razu. Nie pozwala tam nikomu wchodzić, nawet mnie. Próbowałem ją jakoś pocieszyć, lecz nigdy mi nie odpowiadała. Porozumiewaliśmy się przez drzwi. Zaczynało mnie to strasznie denerwować.
Dzisiaj jest pogrzeb. Usiadłem na kanapie i przerzucałem kanały. Po chwili dopadła mnie pewna myśl - jeśli ja tak to przeżywam, to jak znosi to Lily? Boże, byłem taki głupi... Dlaczego jej nie wspierałem, nie próbowałem dostać się do tego pokoju siłą?! Przecież ona może się tam zabić!
Zrobiłem w kuchni kanapkę i nalałem wody do szklanki. Położyłem je na stoliczku stojącym obok wejścia sypialni. Odsunąłem się, zrobiłem zamach i z całej siły kopnąłem w drzwi, które spadły z hukiem na podłogę. Zabrałem jedzenie i wszedłem do pokoju. Skulona Lily siedziała obok łóżka i szafy. Kucnąłem obok niej i objąłem ją ręką. Przybliżyłem twarz do jej ucha i wyszeptałem:
- Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne. Dla mnie też, nawet nie wiesz jak bardzo. Ale powinnaś żyć dalej. Jeśli mnie kochasz, zrób to dla mnie. Pozwól sobie żyć.
Pierwszy raz od śmierci dziecka popatrzyła się na mnie, a po chwili wybuchła głośnym płaczem.
- To tak boli, Duff... Ja tak pragnęłam tego dziecka... - załkała i schowała twarz w mojej koszulce. - Ja nie potrafię żyć z świadomością, że zabiłam dziecko! To przeze mnie, rozumiesz?!
- To nie twoja wina, że byłaś chora. No już, Skarbie... - powiedziałem i pocałowałem ją  w czoło. - Będziemy mieć jeszcze dziecko, mały domek na przedmieściach i ogromny ogród z wieloma kwiatami. Będziemy szczęśliwi, dobrze? Obiecuję ci to. - rzekłem i przytuliłem dziewczynę.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż wreszcie Lily odezwała się:
- Kocham cię, Duff.
- Ja ciebie też.


Ygh, dobra, napisałam ;_;
Według mnie chujowo, nie umiem opisywać uczuć i wszystko jest takie sztuczne, że jej. ;_;
Jeśli to czytasz, to zostaw komentarz, bo to mnie bardzo motywuje do działania. Hejtować też można, zawsze i wszędzie XD
No to ten rozdział chciałabym zadedykować Kaśce ;_; Nie zabijaj mnie, błagam! XD
I wiem, miałam nikogo nie zabijać, ale wtedy byłoby zbyt nudno. ._. A teraz jest moda na sukces i też źle C:
Miało być więcej Slasha i Sally, ale musiałam skupić się na głównym wątku, więc w następnym rozdziale będzie tyle Slasha i Sally, że z krzeseł spadniecie i jeszcze się posracie na podłodze. C:
No dobra, kończę, bo przynudzam ;_; Dobranoc!      

6 komentarzy:

  1. <3
    Dobra, po kolei.
    Tak świetnie opisałaś ten fragment z Axlem. W ogóle nigdy nie pomyślałam o tym, że samobójstwo i w ogóle... Nie wiem dlaczego, ale patrząc na jego postać zawsze sobie myślałam, że trudno mu sobie z tym wszystkim poradzić, a jakoś zawsze się trzymał tego gówna zwanego życiem O.o Ale to było takie piękne! No i wreszcie się pocałowali ^.^
    Ekhem, ekhem. Nadal jestem niezadowolona. Mówiłam kurwa, zabij ją, dziecko zostaw, Duff w roli samotnego ojca i takie sprawy. A tu gówno! :C Fuck, a mogło być tak pięknie. Nie, żebym na siłę jej życzyła śmierci, co to, to nie, ale ju noł...
    Sally i Slash? Więcej Slasha i Sally? Ja chcę też więcej Axla <3 <3 <3
    Zajebjjooooza :D jednym słowem wszystko określając.

    OdpowiedzUsuń
  2. kurde dlaczego maleństwo musiało zginąć :c
    bałam się tego no i się stało. :c
    Oby Lily się z tego pozbierała i oby wszystko było dobrze.
    Bardzo się ciesze że będzie więcej Slasha i Sally:)
    Czekam na następny i dzięki za informacje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ,,Reszta Gunsów była tu jakieś 5 godzin temu, ale znudziło im się czekanie na dziecko, więc poszli do baru." Ten fragment mnie rozbawił, reszta... Oczy za ścianą łez od wzruszenia...

    Co do pomysłu z samotnym ojcem Duffem no w sumie nie takie złe... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Napisze taki szybki i krótki komentarz bo z iPoda. Ogólnie juz trochę czytam ten blog i cała historia baaardzo mnie wzruszyla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie ten rozdział . Prawie sie poplakalam. Dobra wiecej może napisze z kompa. Teraz pozdrawiam
      Alex

      Usuń
  5. pierwszy raz trafiłam na ten blog i tylko po tym rozdziale pokochałam całe opowiadanie ;d

    OdpowiedzUsuń