Hłehłehłe. Przepraszam, za to, że mnie nie było przez pewien czas. Ale mam dla was coś nowego. Zupełnie nowe opowiadanie! JEEEEEEJ! TAK! CIESZCIE SIĘ!
Będzie troszkę podobne do NFS, które będę kontynuować. Zapraszam do czytania.
czwartek, 11 kwietnia 2013
niedziela, 31 marca 2013
poniedziałek, 18 marca 2013
;_________;
Dobra, więc.
Mam dwie sprawy.
Pierwsza - to taka, że jeśli czytasz mojego bloga, to skomentuj. ;_; To naprawdę dużo daje, a jak widzę mało komentarzy, to aż mi się odechciewa pisać. ;___; Więc komentujcie!
Sprawa druga: mam projekt z polskiego... Polega na pisaniu bloga z recenzjami książek. Jeśli możecie, to wejdźcie lub skomentujcie, bo jesteśmy oceniane z liczby czytelników i wejść :C To taka moja mała prośba. :C http://mole-ksiazkowe-1.blogspot.com/
Mam dwie sprawy.
Pierwsza - to taka, że jeśli czytasz mojego bloga, to skomentuj. ;_; To naprawdę dużo daje, a jak widzę mało komentarzy, to aż mi się odechciewa pisać. ;___; Więc komentujcie!
Sprawa druga: mam projekt z polskiego... Polega na pisaniu bloga z recenzjami książek. Jeśli możecie, to wejdźcie lub skomentujcie, bo jesteśmy oceniane z liczby czytelników i wejść :C To taka moja mała prośba. :C http://mole-ksiazkowe-1.blogspot.com/
wtorek, 12 marca 2013
Rozdział 10
DUFF
Spojrzałem się w górę i
zmrużyłem oczy. Słońce mocno świeciło po oczach. Mój wzrok powędrował w dół i
zatrzymał się na malutkiej trumnie leżącej naprzeciwko. Poprawiłem garnitur i
objąłem Lily delikatnie. Już nie płakała, ale wiem, że głęboko w jej sercu wyryta
jest dziura, która nigdy nie zniknie.
Pocałowałem ją w głowę i
złapałem za rękę. Widziałem jak jej karminowe usta drżą.
- Duff. - Szepnęła. - Już
nigdy nie będzie tak, jak dawniej.
- Wiem. Ale ważne jest to,
że się kochamy, prawda? Wytrzymamy wszystko.
Mocniej ścisnęła moją dłoń.
W końcu pastor wypowiedział ostatnie słowa "Niech spoczywa w pokoju",
przeżegnał się i odszedł. Reszta zespołu, ubrana wyjątkowo - w marynarki,
podeszła do grobu, w którym właśnie składano Teddy'ego. Każdy z nich wrzucił po
jednej czerwonej róży, skinął głową i skierował się do wyjścia z cmentarza.
Grabarz przysypał dziurę ziemią, popatrzył się na nas ze współczuciem i poszedł.
Ostatni raz popatrzyłem się na kopiec, położyłem na nim bukiet róż i
powiedziałem:
- Żegnaj, mój synu.
SLASH
Zastanawiam się, co ten Bóg
sobie myśli, żeby zabierać z świata taką kruszynkę... Przecież nawet się nie
urodził! Może nie jestem ich rodziną czy coś... Ale czuję się jakbym był! Bo
przecież Duff to członek zespołu, a zespół to wspólnota, a wspólnota to
rodzina. No.
Objąłem delikatnie Sally w
pasie i uśmiechnąłem się smutno. Właśnie byliśmy na stypie. W barze, ale co
tam. Wszyscy czekali na Duffa i Lily. Blondas już pół godziny uspokajał w kiblu
swoją narzeczoną. Nie dziwię się. Izzy cały czas grzebał w kurtce, w końcu ją
zdjął i wytrzepał jej zawartość na podłogę. Wyleciała paczka fajek, długopis i
kartka, cztery cukierki czekoladowe, które natychmiast zgarnął i wchłonął
Steven i mała torebeczka z białym proszkiem. Może trochę to dziwne, ale Steven
nie ćpa już tak dużo. Teraz marnuje się Stradlin. Dzień bez kokainy jest dla
niego dniem straconym.
Wreszcie z małej wnęki
wydobyli się Duff i Lily. Dziewczyna miała przekrwione oczy, ale uśmiechała się
serdecznie. Widać było, że McKagan był bardzo zmęczony, lecz on zawsze dzielnie
się trzyma. Szczerze, to byłem pełen podziwu. Ja bym dał spokój od razu po
poznaniu Valience. W końcu była chora, praktycznie nieuleczalnie.
Usiedli koło nas. Michael
szeptał coś do ucha dziewczyny, a ta uśmiechała się blado i gładziła jego rękę.
Przez okno widać było wszystkich ludzi, którzy kłębili się na ulicy. Właśnie
jakaś dziewczynka przechodziła koło Whisky a Go Go i płakała. Sally spojrzała
się na mnie z wyrzutem, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. Wreszcie
przybliżyła się do mojego ucha i wyszeptała:
- Idź do niej i pociesz.
Zachowaj się jak gentleman.
Wstałem i poszedłem do szatynki.
- Coś się stało? - Spytałem
i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Ja... Ale ty masz fajne
włosy! - Krzyknęła i rozpromieniła się.
- Wiem. No ale opowiadaj.
Jak masz na imię?
- Clara. I mam całe 4 lata.
Dużo, nie? - Uśmiechnęła się.
- Bardzo. Gdzie twoja
mamusia? - Zapytałem.
- Mamusia nie żyje.
- A tatuś?
- Tatuś pojechał do Europy
po pieniążki i zostawił mnie w domu dziecka. Ale wróci! Nie obiecywał, ale ja
wiem. On chce, żebym miała wszystko, co zechcę, a na to potrzeba dużo dolarów.
- Uśmiechnęła się i pokazała, bym się pochylił, co zaraz zrobiłem. - Ja nie
chcę tam iść. W bidulu jest taki chłopiec, nazywa się David i ciągle nas
traktuje jak popychadła! - Pokazuje na małego siniaka na ręce. - To przez
niego!
- To chodź ze mną. Poznasz
moich kolegów, dobrze? - Powiedziałem.
Złapała mnie za rękę i
zaprowadziłem ją do baru. Wszyscy czekali na mnie, by się napić. Nie
spodziewali się, że przytacham ze sobą dziecko.
- To jest Clara.
- To jest Clara.
Dziewczynka spojrzała na
wszystkich i zatrzymała się na Stevenie. Mierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
Po chwili podbiegła i usiadła mu na kolanach. Adler siedział jak wryty i
patrzył się na małą, która tuliła się do jego brzucha. W końcu objął ją
delikatnie.
- Chyba się jej spodobałeś.
Weź ją na spacer, a my tu obgadamy, okej? - spytał Izzy i wygonił ręką
Popcorna. Ten rzucając jakieś słowa pożegnania wyprowadził Clarę na zewnątrz.
- Ona nie ma gdzie pójść! -
zacząłem się usprawiedliwiać.
- Jak zamierzasz wychowywać
dziecko?! Jesteś rockmanem, człowieku! Trasy, alkohol, dziwki... Ups,
przepraszam. - przeprosił Izzy widząc podejrzliwą minę Sally.
- Ja mu pomogę. W końcu
jesteśmy razem. - powiedziała blondyna i wyciągnęła się na sofie.
- Ma 4 lata, jej ojciec
wyjechał zostawiając ją w domu dziecka. Mówiła, że jest tam jej źle.
- Mogą jej szukać... -
mruknął Axl.
- To będziemy ją kryć. -
wstałem i pociągnąłem za sobą Sally. - Decyzja podjęta.
Wyszliśmy na dwór i
wpadliśmy na roześmianego Adlera i Clarę z wielkim bananem na twarzy. Widocznie
się polubili.
- Dobra, Stevie, mała idzie
do nas. Dzięki, że się zaopiekowałeś. - powiedziała Parker i wyciągnęła rękę do
dziecka.
- Ale ja nie chcę! -
krzyknęła dziewczynka i wdrapała się na plecy Stevena. - Ja chcę z Panem
Dywanem. - przytuliła się do niego mocno.
- Kochana, musisz mieć dobre
warunki, a Pan Dywan mieszka w chlewie. - zacząłem tłumaczyć i unikałem
nienawistnego spojrzenia przyjaciela.
- Nigdzie z wami nie idę. -
powiedziała i usiadła na chodniku.
Ludzie gapili się na nas jak
na idiotów. W końcu szepnąłem Sally na ucho:
- Dajmy Adlerowi szansę.
Widać, że się lubią.
Blondynka myślała przez
chwilę, aż wreszcie westchnęła i mruknęła:
- Idź z Panem Dywanem.
Clara podskoczyła,
przytuliła nas wszystkich i poszła z Steve'm w stronę jego mieszkania.
AXL
Trąciłem nosem szyję El.
Potem znowu. I znowu. w końcu nie wytrzymała:
- Co ty robisz?
- Siedzę. - powiedziałem i
odgarnąłem włosy z czoła.
Może to dziwne, ale od
naszego pierwszego pocałunku nie zrobiliśmy jeszcze nic. Nie było pocałunków,
przytulania, a co najważniejsze - seksu. Jestem normalnym mężczyzną, potrzebuję
tego! Ale jak to powiedzieć Elisabeth? Wyśmieje mnie.
Nieświadomie położyłem jej
rękę na udzie. Ocknąłem się dopiero, gdy zobaczyłem jej zdziwione spojrzenie na
mojej twarzy.
- Chodź. - powiedziała i
szarpnęła mnie za rękę. Posłusznie złapałem ją i poszedłem za dziewczyną.
Po kilku minutach drogi
zatrzymaliśmy się przed moim, a właściwie naszym, mieszkaniem. Otworzyłem je i
przepuściłem El. Poszła do kuchni, wyjęła trzy paczki gumek z apteczki i
rzuciła mi je.
- Widzę, że masz chcicę,
i... Podnieca mnie to. - powiedziała i przygryzła wargę.
Patrzyłem się zszokowany na
nią. A ona... Bawiła się. I widać było, że dobrze. Podniosła zwiewną, letnią
sukienkę do góry i zdjęła ją przez głowę. Moim oczom ukazała się czarna,
koronkowa bielizna idealnie opinająca się na jej ciele. Otrząsnąłem się i
podszedłem do dziewczyny. Pocałowałem ją delikatnie i objąłem w pasie. Złapałem
od tyłu za zapięcie od stanika i cały czas całując odpinałem go powoli. Dotknąłem
jej odsłoniętej piersi i ścisnąłem lekko. Odpowiedziała mi cichym jęknięciem.
Spojrzałem się i wbiłem mocno w jej usta jeżdżąc rękoma po całym ciele
dziewczyny. Położyłem ją na łóżku i zerwałem z niej majtki.
Jedyną rzeczą, którą
słyszałem przez następne trzy godziny były jęki Elisabeth. Obudziliśmy się w
łożu, na którym leżało mnóstwo zużytych prezerwatyw. Obejmowałem lekko mruczącą
El w pasie i oboje zasnęliśmy błogo.
DUFF
Wyszliśmy z baru pół godziny
temu i aktualnie leżymy w łóżku. Głaszczę delikatnie Lily po głowie i szepczę
jej czułe słówka do ucha. Znowu miała atak płaczu. Chyba będzie tak do końca
życia.
Dziewczyna właśnie oglądała
z bliska swój pierścionek zaręczynowy.
- Kiedy ślub? - spytała i
popatrzyła się w moje oczy.
Zaskoczyła mnie tym
pytaniem.
- Kiedy tylko chcesz.
- To biegnij do kościoła, by
zająć datę. - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Wstałem i spytałem:
- Na kiedy?
- Ta niedziela. - powiedziała
i pocałowała mnie w policzek.
Uniosłem brew, ale
posłusznie wyszedłem z mieszkania.
Tydzień później.
Wybiegłem z domu ubierając
marynarkę po drodze. Kurwa, zaraz się spóźnię na własny ślub! Na szczęście to
dosyć blisko. Popatrzyłem na swoje ubranie. Nie zmieniłem spodni - nadal miałem
na sobie skórzane rurki. Kowbojki to chyba założyłem najgorsze, jakie mam -
wyciorane i odrapane. Do tego biała marynarka i czarna, wygnieciona koszula. Po
prostu zajebiście! Zaraz się wkurwię! A, nie, już jestem wkurwiony. Muszę się
uspokoić, w końcu to najpiękniejszy dzień mojego życia. Poprawiłem trochę ubiór
i wbiegłem przez korytarzyk stworzony między ławkami rozłożonymi w wielkim
ogrodzie. Elisabeth rzuciła mi mały bukiecik jasnych kwiatków, za co
podziękowałem jej uśmiechem. Stałem tam i czekałem na moją przyszłą żonę.
Zaczynałem się niecierpliwić. Odwróciłem się tyłem do wejścia i popatrzyłem na
altankę z pnączy, gdy usłyszałem, że wszyscy wstają.
Odwróciłem się i zobaczyłem
ją.
Wyglądała... Cudownie. Nie
da się tego opisać słowami, po prostu była piękna. Jak zawsze. Delikatna,
kremowa suknia lekko powiewała na wietrze. Włosy miała rozpuszczone, a w rękach
trzymała bukiet herbacianych róż.
To prawie moja żona. Nie
mogę w to uwierzyć.
Sally poprawiła welon Lily i
usiadła na krześle. Izzy wciąż się wiercił. Poprosiłem go, by nie ćpał w dzień
mojego ślubu, bo jest drużbą. Widać było, że ciągnęło go do kokainy.
- Może bez zbędnych
formułek, widzę, że się wam śpieszy... A przynajmniej panu młodemu. - powiedział
i uśmiechnął się na widok moich rozczochranych włosów. - Czy ty, Michaelu
McKaganie, bierzesz za żonę tę oto Lily Valience i przysięgasz jej miłość,
wierność i uczciwość małżeńską?
Cisza.
- Tak. - odpowiedziałem i
przetrząsnąłem kieszenie.
Obrączki, gdzie są
obrączki...
Nagle poczułem rękę Izzy'ego
na mojej. Podał mi dwa złote pierścionki.
Jeffrey Isbell w tym
momencie uratował mi życie po raz drugi.
Włożyłem obrączkę na palec
Lily i spojrzałem się jej głęboko w oczy.
- Czy ty, Lily Valience
bierzesz za męża tego oto Michaela...
- Mam na imię Duff. -
przerwałem.
- Dobrze... - mówił dalej
ksiądz. - Czy ty, Lily Valience, bierzesz sobie za męża, tego oto Duffa
McKagana, i przysięgasz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską?
Znowu cisza. Tym razem
dłuższa. Zaczynam się niepokoić.
- Tak. szepnęła Lily i
nałożyła mi obrączkę na serdeczny palec.
Wziąłem ją w ramiona,
wygiąłem do tyłu i pocałowałem czule.
To moja żona. Ma na imię
Lily i jest najodważniejszą kobietą na świecie.
Ygh ._.
Dobra, strasznie mi się nie podoba. Naprawdę. To chyba najgorszy rozdział jaki napisałam ;_;
Z pozdrowieniami dla Vicky Tlenionej Żyrafy, która wreszcie doczekała się seksu!
Przepraszam, że tak chujowo, ale to wina Liz. ;___;
Ten rozdział dedykuję osobie, bez której nie mogłabym żyć. Jest całym moim światem. Osobie, która zawsze mnie wspiera i pomaga w trudnych chwilach. Osobie, którą kocham bezgranicznie i kochać będę do końca świata i jeszcze dłużej.
Tygrysek.
piątek, 22 lutego 2013
Rozdział 9
AXL
Nie radzę sobie. To dla mnie za trudne. Coraz częściej
zdarza mi się tracić świadomość, być kimś... Zupełnie innym. Czasem wydaje mi
się, że nie jestem sobą. Nie potrafię tak żyć.
Według innych powinienem być szczęśliwy - mam kupę forsy,
piękne kobiety, wielu fanów... Ale co z tego, że mam to wszystko, gdy nie mogę
sobie poradzić z samym sobą?
Elisabeth cały czas dodaje mi otuchy. Gdy odchodzę od
rzeczywistości czuwa nad moim ciałem i czeka, aż powrócę. Zawsze, gdy mam już
dość i jestem na wszystko zły, ona czeka. Jest moim aniołem stróżem.
Czy ją kocham? Teraz to już nieważne, ale chyba tak.
Pomimo tego, że wszyscy mówią o nas jako o parze, to nią nie jesteśmy. Jakoś...
Nie wydawało mi się, że ona tego chce, a nie byłem pewny swoich uczuć. Poza tym
bałem się, że jeśli wyznam jej miłość, wyśmieje mnie. Wolę być jej
przyjacielem.
Wiele razy namawiała mnie na to, bym poszedł do
psychologa, ale nie chciałem. Nigdy im nie ufałem. Wolę siedzieć w tym gównie
po uszy niż jeździć do ludzi, którym zależy tylko na kasie.
Poczułem, że przed oczami znów mi ciemnieje. Zacisnąłem
oczy i pobiegłem do przodu. Nie wiem jak, ale znalazłem się na dachu bloku, w
którym mieszkamy. Chciałem to zrobić. Tu i teraz.
Podszedłem bliżej krawędzi i spojrzałem w dół. Serce
podeszło mi do gardła. Wszystko, co widziałem było... Maleńkie.
Nagle usłyszałem znany mi, kobiecy głos:
- Axl, nie rób tego!
Nie odpowiedziałem, tylko zbliżyłem się bardziej krańca
dachu.
- Wiem, że jest ciężko, ale poradzimy sobie jakoś! Uwierz
mi!
Nie chciałem tego słuchać. Mówiła mi tak od kiedy się
znamy, i nic się nie polepszyło.
Już chciałem oderwać nogi od podłoża i skończyć ze sobą,
gdy poczułem czyjeś ręce mocno oplatające mnie w pasie.
- Jeśli ty umrzesz, to ja też! - krzyknęła rozpaczliwie.
Tego nie mogłem zrobić. Nie potrafiłem sprawić, by spadła
razem ze mną. Była dla mnie zbyt ważna.
Odsunąłem się delikatnie do tyłu, zdjąłem z siebie ręce
Elisabeth i stanąłem w jakimś bezpiecznym miejscu. Dziewczyna klęknęła
naprzeciw mnie i ukryła twarz w dłoniach.
- Nie rób tego więcej! - krzyknęła i wybuchła płaczem.
Zdziwiłem się trochę. Nie rozumiałem, dlaczego ona tak to
przeżywa. Złapałem ją za rękę i podciągnąłem do góry.
- El...Ja... - wyjąkałem. - Ale... Dlaczego...?
- Bo cię kocham. - szepnęła i spuściła wzrok w dół.
Chciała odejść, ale ją zatrzymałem, złapałem w talii i pocałowałem.
Gdyby można było to opisać... Nie, nie da się. Staliśmy
tam, na środku dachu pogrążeni we własnym świecie. Lecz ten świat był inny,
piękny. Liczyliśmy się w nim tylko my dwoje.
Będę żył. Wydobędę się z tego gówna. Dla niej.
SLASH
- Sally! Chodź tu szybko! - zawołałem.
- Co? - spytała wchodząc do pokoju.
- Patrz, jestem w telewizji! - pokazałem jej na
telewizor, w którym właśnie leciał teledysk do 'Sweet Child O' Mine'.
- Świetnie. - skwitowała i wyszła do kuchni.
Popędziłem za nią i zawołałem:
- Coś ty taka drętwa ostatnio? Wolę, gdy jesteś wesoła. -
złapałem ją od tyłu w talii i wtuliłem się.
- Przepraszam. - mruknęła i obróciła się do mnie.
Odgarnęła mi włosy z czoła i pocałowała delikatnie. Po
chwili leżeliśmy na podłodze i przytulałem dziewczynę do siebie. El zaczęła
powoli rozpinać moją koszulę. Moje dłonie powędrowały w dół zahaczając palcem o
gumkę jej majtek. Zaśmiała się cicho i wpiła w moje usta.
-Wy się ruchacie, a Lily rodzi. - powiedział Steven
wchodząc do pokoju.
Zamarłem. Po chwili ciszy w końcu zebraliśmy się w
pośpiechu i zbiegliśmy po schodach na dół, do samochodu.
DUFF
Od białych płytek okrywających każdą powierzchnię w
szpitalnym korytarzy odbijały się promienie słońca, które i tak zaraz zostały
zakryte przez ciemne pasmo chmur. Przechodziłem przez to wąskie pomieszczenie
już chyba tysięczny raz. Lily rodziła już 6 godzin. Wiem, że to dosyć krótko,
ale zaczynam się martwić. A co jeśli umrze? Prawdopodobieństwo jest duże...
Uspokój się Duff, wszystko będzie dobrze!
Reszta Gunsów była tu jakieś 5 godzin temu, ale znudziło
im się czekanie na dziecko, więc poszli do baru.
Cały czas z sali porodowej wydobywały się krzyki Lily, i
monotonne głosy pielęgniarzy. Usiadłem na ławce i przetarłem oczy ze zmęczenia.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i wybiegli przez nie dwaj lekarze. Potem
zostały zamknięte i nie mogłem nic zobaczyć. Doktorzy wrócili po jakichś
dziesięciu minutach i zamknęli porodówkę na klucz. Musiałem dalej czekać.
Pół godziny później.
Wreszcie wrota do sali otworzyły się. Zmęczeni położni
otarli pot z czoła i wyszli, nie patrząc się na mnie. Jeden wskazał mi, bym
wszedł na porodówkę. Przekroczyłem próg i rozejrzałem się wokoło.
Cisza.
Lily leżała na pryczy, dolna połowa jej ciała była
przykryta wielką, niebiesko-zieloną chustą. Wpatrywała się pustym spojrzeniem w
sufit.
- Lily? - spytałem nieśmiało. - Lily? Gdzie nasze
dziecko?
Nie odpowiadała. Spuściłem wzrok, lecz moją uwagę
przykuło białe płótno leżące na stoliku z tyłu. Podszedłem bliżej i cofnąłem się
z przerażenia.
- Nie... - szepnąłem.
Klęknąłem z tyłu i ukryłem twarz w dłoniach.
Moje dziecko... Moje dziecko... Nie żyje.
- Błagam tylko nie to! Boże weź mnie, ale oddaj mi dziecko!
- krzyknąłem rozpaczliwie.
Po policzkach lały mi się łzy. Klęczałem tam i płakałem.
Moje dziecko... To, o czym zawsze marzyłem... Zabrano mi je. Bezpowrotnie.
Teraz już nic nie zrobię.
Śmierć dziecka - nieważne w jakim wieku
- jest czymś tak nienaturalnym i niewłaściwym,
że po takiej tragedii trudno na nowo odszukać sens życia.
Nawet, gdy zaakceptuje się ten fakt i osiągnie w jakimś
stopniu równowagę, radość na zawsze pozostaje niedostępna,
jak wspomnienie wody w wyschniętej studni, niegdyś pełnej
po brzegi, ale teraz skrywającej jedynie głęboki, wilgotny zapach
dawnej obfitości...*
Po dłuższym czasie wstałem, by porozmawiać z lekarzem o
okolicznościach śmierci. Uniosłem się do góry, ale zaraz osunąłem się po
ścianie i zasnąłem.
Śniłem o tym, że cały ten dzień się powtórzył. Znowu
siedziałem w poczekalni dla rodziny i czekałem na noworodka. W końcu
uśmiechnięci lekarze zawołali mnie do siebie. Wszedłem i zobaczyłem cudowny widok
- szczęśliwa Lily tuliła do siebie malutkiego szkraba. Miał rzadkie, ciemnobrązowe
i piwne oczy. Valience cały czas się uśmiechała i mówiła do dziecka. W końcu
zauważyła, że wszedłem do środka. Kazała mi podejść i pochylić się. Objąłem ją
delikatnie, a ona powiedziała do małego.
- Patrz, Teddy. To twój tatuś. Jest trochę
nierozgarnięty, ale mam nadzieję, że będziesz taki jak on.
Wzruszyłem się. Podała mi małego na ręce. Uśmiechnął się,
a ja wyszeptałem:
- Kocham cię.
Minęły dwa dni. Lily od razu została wypisana ze
szpitala. Od momentu przyjazdu do domu, nie wyszła z sypialni ani razu. Nie
pozwala tam nikomu wchodzić, nawet mnie. Próbowałem ją jakoś pocieszyć, lecz
nigdy mi nie odpowiadała. Porozumiewaliśmy się przez drzwi. Zaczynało mnie to
strasznie denerwować.
Dzisiaj jest pogrzeb. Usiadłem na kanapie i przerzucałem
kanały. Po chwili dopadła mnie pewna myśl - jeśli ja tak to przeżywam, to jak
znosi to Lily? Boże, byłem taki głupi... Dlaczego jej nie wspierałem, nie
próbowałem dostać się do tego pokoju siłą?! Przecież ona może się tam zabić!
Zrobiłem w kuchni kanapkę i nalałem wody do szklanki. Położyłem
je na stoliczku stojącym obok wejścia sypialni. Odsunąłem się, zrobiłem zamach
i z całej siły kopnąłem w drzwi, które spadły z hukiem na podłogę. Zabrałem
jedzenie i wszedłem do pokoju. Skulona Lily siedziała obok łóżka i szafy.
Kucnąłem obok niej i objąłem ją ręką. Przybliżyłem twarz do jej ucha i
wyszeptałem:
- Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne. Dla mnie też,
nawet nie wiesz jak bardzo. Ale powinnaś żyć dalej. Jeśli mnie kochasz, zrób to
dla mnie. Pozwól sobie żyć.
Pierwszy raz od śmierci dziecka popatrzyła się na mnie, a
po chwili wybuchła głośnym płaczem.
- To tak boli, Duff... Ja tak pragnęłam tego dziecka... -
załkała i schowała twarz w mojej koszulce. - Ja nie potrafię żyć z świadomością,
że zabiłam dziecko! To przeze mnie, rozumiesz?!
- To nie twoja wina, że byłaś chora. No już, Skarbie... -
powiedziałem i pocałowałem ją w czoło. -
Będziemy mieć jeszcze dziecko, mały domek na przedmieściach i ogromny ogród z
wieloma kwiatami. Będziemy szczęśliwi, dobrze? Obiecuję ci to. - rzekłem i
przytuliłem dziewczynę.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż wreszcie Lily odezwała
się:
- Kocham cię, Duff.
- Ja ciebie też.
Ygh, dobra, napisałam ;_;
Według mnie chujowo, nie umiem opisywać uczuć i wszystko jest takie sztuczne, że jej. ;_;
Jeśli to czytasz, to zostaw komentarz, bo to mnie bardzo motywuje do działania. Hejtować też można, zawsze i wszędzie XD
No to ten rozdział chciałabym zadedykować Kaśce ;_; Nie zabijaj mnie, błagam! XD
I wiem, miałam nikogo nie zabijać, ale wtedy byłoby zbyt nudno. ._. A teraz jest moda na sukces i też źle C:
Miało być więcej Slasha i Sally, ale musiałam skupić się na głównym wątku, więc w następnym rozdziale będzie tyle Slasha i Sally, że z krzeseł spadniecie i jeszcze się posracie na podłodze. C:
No dobra, kończę, bo przynudzam ;_; Dobranoc!
środa, 13 lutego 2013
Rozdział 8
DUFF
- Ale... Jak to? - spytałem drżącym głosem. - Nie, tylko nie
Lily, ona nie może umrzeć!
- Szanse na to, że urodzi dziecko, a jej zdrowie nie ucierpi
są minimalne. Poza tym noworodek może odziedziczyć chorobę po matce.
Zamarłem. Teraz decyzja należy do Lily. Wpatrywałem się w
białe kafelki okrywające przeciwległą ścianę i myślałem. O Lily. O sensie
mojego życia, o osobie, dla której żyję.
Nagle usłyszałem cichy i słaby głos mojej ukochanej:
- Duffy.
Obróciłem się i spojrzałem na dziewczynę. Jej oczy nie
patrzyły się już pusto na sufit, spojrzenie szatynki skierowane było na mnie.
- Może nas pan zostawić samych? - spytałem doktora Clayda,
który zaraz po usłyszeniu moich słów odłączył Valience od kroplówki i wyszedł z
sali.
- Przepraszam, Kochanie. - powiedziałem i złapałem ją
delikatnie za rękę.
- Nie przejmuj się. - szepnęła i pogłaskała mnie po głowie.
- Co teraz zrobimy? - spytałem. Uklęknąłem i schowałem twarz
w jej dłoniach. - Chyba jedynym wyjściem jest aborcja.
Poczułem mocny ból w klatce piersiowej. Moje ciało przesunęło
się mocno w bok. Ta mała, słaba dziewczyna mnie kopnęła! Wpatrywałem się ze zdziwieniem
na Valience, która mierzyła mnie gniewnym wzrokiem.
- Kpisz sobie ze mnie?! - zapytała. - Jak możesz tak myśleć?!
Aborcja?! Nigdy nie zabiłabym dziecka!
- Umrzesz, jeśli je urodzisz! Rak powróci, bo będziesz
osłabiona! Nie rozumiesz, że chcę tego dla twojego dobra?! - wykrzyczałem i
podszedłem bliżej.
- To twoje dziecko, McKagan! Pomyśl o tym! A może ty go w
ogóle nie chcesz?!
- Chcę! Ale bardziej niż na nim zależy mi na tobie! Nie
potrafię bez ciebie żyć, ta trasa była dla mnie męczarnią, bo nie byłem z tobą!
A teraz wybierasz śmierć?!
- Wybrałam życie, ale dla mojego dziecka!
- Ono też może umrzeć! - wrzasnąłem.
- A może przeżyje? Daj mu żyć! - krzyknęła.
Odwróciłem się do okna. Byłem wściekły. Dlaczego ona nie może
zrozumieć, jak bardzo ją kocham?
Poczułem czyjeś ciepłe ręce na swoim brzuchu. Obróciłem się i
spojrzałem w zielone oczy Lily. Obejmowała mnie w pasie i uśmiechała się subtelnie.
Po chwili podniosła koszulkę do góry.
- Patrz. - szepnęła i położyła moją dłoń na swoim brzuchu. -
Gdzieś tam jest twoje dziecko. Nasze dziecko.
Cała złość minęła. Już wiem, jak ona się czuje. Kocha tego
szkraba. Tak, jak ja.
- Kocham cię. - powiedziałem i delikatnie musnąłem wargami jej
usta.
- Ja ciebie też, Duff. I nie umrę. Będziemy razem. Na zawsze.
AXL
Elisabeth wróciła z nami do L.A. Znalazła tu pracę jako
kelnerka w jakimś barze. Często wychodziliśmy razem na drinka. Dobrze się
dogadywaliśmy, więc chłopaki nie mieli do mnie żalu, że spędzam z nią więcej
czasu niż z nimi.
Siedzieliśmy właśnie we dwoje w jakiejś restauracji. Po
chwili rozmowy z El poczułem, że znowu odpływam. Zakręciło mi się w głowie i
lekko ścisnęło w skroniach.
Ciemność.
Wszędzie czerń. Stałem w miejscu i wpatrywałem się martwy
punkt. Skuliłem nogi do siebie i włożyłem między nie głowę. Już nie mogłem
wytrzymać. Zawsze to samo.
- Zaczynam świrować... - mruknąłem do siebie.
Po kilku minutach z oczu pociekły mi łzy.
- Dlaczego? Dlaczego ja?! - wrzeszczałem i wycierałem łzy z
policzków. - Nie mogę tak żyć! Wiecznie boję się, że znowu tu trafię! Co się
dzieje?! - wydarłem się.
- Axl! Axl, obudź się! Axl! - usłyszałem kobiecy krzyk.
Nagle wszystko wróciło na swoje miejsce. Siedziałem na
atłasowym krześle w jakiejś restauracji.
Poczułem silne szarpnięcie w ramieniu i usłyszałem szept
dziewczyny:
- Chodź Rose, muszę z tobą pogadać.
Przeszliśmy parę ulic i weszliśmy do mojego skromnego
mieszkanka. Usiadłem na łóżku, a Elisabeth zapaliła światło i usadziła się
obok. Jej oczy odnalazły mój wzrok. Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę, aż
wreszcie się odezwała:
- Axl, coś jest nie tak, prawda? Zdarza się, że jesteś
nieobecny, krzyczysz bez powodu, płaczesz... Powiedz mi, proszę.
I co tu powiedzieć? Że jestem na skraju załamania? Że mam
ochotę pójść i powiesić się? Że jestem jakiś chory psychicznie?
- Wszystko jest okej. - powiedziałem.
- Axl? - spytała.
- Tak?
- Gdyby wszystko było okej, nie płakałbyś teraz.
Dotknąłem policzka. Był mokry. Szlag.
Skuliłem nogi, odwróciłem wzrok i myślałem. Powiedzieć jej
czy nie? Dobra, powiem.
- Czasem, tak jakby... Odpływam. Odchodzę od rzeczywistości i
widzę ciemność. Wszędzie ciemność. To jest straszne, boję się. - szepnąłem i
ukryłem twarz w dłoniach.
El delikatnie objęła mnie i szeptała mi do ucha "Nie bój
się, jestem z tobą. Ja cię obronię.". W końcu powstrzymałem łzy i wstałem.
- Jestem mężczyzną. Poradzę sobie z tym, ale potrzebuję
pomocy.
- Ja Ci pomogę, jeśli chcesz. - powiedziała i przybliżyła się
do mnie.
Chwilę ciszy przerwałem słowem:
- Chcę.
Podszedłem, pocałowałem ją w policzek i położyłem się z powrotem
na łóżko. Dziewczyna usiadła obok mojej głowy i delikatnie głaskała mnie po włosach. Po chwili zasnąłem.
SLASH
Miłość wszędzie. Błee. Już rzygam tymi czułymi słówkami.
Jakby nie mogli iść sobie do domu i ruchać się tam.
Założyłem cylinder i wybiegłem z domu na ulicę. Musiałem
kupić sobie nowe portki, bo na jedne narzygał mi Steven. Ten ćpun nie zna
granic.
Szedłem sobie spokojnie ulicą, gdy nagle jakaś dziewczyna we
mnie wpadła. Zdążyłem zauważyć, że to hipiska - miała na sobie kolorowy strój i z szyi zwisało jej mnóstwo korali, wisiorków i rzemyków. Blond włosy
spływały po jej ramionach. Spojrzała się, i złapała dłońmi za moje policzki.
Odgarnęła mi włosy z twarzy, przyjrzała się i powiedziała:
- Masz bardzo ładne oczy.
Byłem trochę zaskoczony. "A, pieprzyć
to".
- Masz ochotę się wybrać ze mną na kawę lub coś, y... Yy... - wyjąkałem.
- Jestem Sarah, ale mów do mnie Sally. Chętnie pójdę. Jak
masz na imię? - spytała.
- Saul. Ale wszyscy mnie nazywają Slash. To taki pseudonim
artystyczny, czy coś...
- No to chodź, Saul. Na ciastka! - krzyknęła i pociągnęła
mnie za sobą do najbliższej kawiarni.
9 miesięcy później.
DUFF
Minęło tyle czasu. Tyle cudownych chwil spędzonych z Lily.
Cieszę się, że nadal ją mam, lecz trochę boję się tego dnia. Nie chcę jej
stracić.
Siedziałem
sobie z Valience na kanapie i oglądaliśmy telewizję. Ona jak zwykle obżerała
się - tym razem były to pomidory. Wcinała je bez opamiętania, jak jakiś
odkurzacz. Nagle usłyszałem odgłos rozmów i tupania w korytarzu. Zanim zdołałem
podejść do drzwi, do pokoju wparowała reszta zespołu i dwie dziewczyny -
Elisabeth i Sally. Wszyscy stali i wytrzeszczali oczy na 'bęben' Lily. Pierwszy
odezwał się Slash pokazując na moją dziewczynę:
- Urósł ci
brzuch od naszego ostatniego spotkania. Duff nie pozwalał nam się do ciebie
zbliżać.
- Troszkę
się przeziębiłam, a ten panikarz od razu robi z tego aferę. - spojrzałem się na
nią z wyrzutem. - No wiesz, że cię kocham Duffy. - pocałowała mnie w policzek.
- Daj mi czekoladę, leży na szafce koło kuchni.
Poszedłem
posłusznie po paczuszkę, a gdy wróciłem wszyscy kucali wokół szatynki i z
wyczekiwaniem wpatrywali się w jej pępek. W pokoju panowała cisza jak makiem
zasiał. Zauważyłem, że Lily czuje się dość... Niezręcznie.
- Ej,
zostawcie ją w spo... - zacząłem, lecz przerwały mi okrzyki zdumienia i
zachwytu.
-Widziałeś
to? Tam...
- To...
- Stopa...
- Widziałam
stopę dziecka przez brzuch! - podniecała się Sally.
- Przecież
to normalne, płód kopie... - powiedziała Valience.
- Dobra,
dzięki za wizytę. Papa. - rzekłem i wygoniłem wszystkich za drzwi.
-
Zatańczysz? - spytałem Lily i wyciągnąłem do niej dłoń zachęcająco.
Byliśmy w
restauracji z okazji... Braku żarcia. Tak się przynajmniej wydawało.
Ująłem jej
rękę i tańczyłem powoli do wolnej melodii. Z całej przepełnionej ludźmi sali na parkiecie byliśmy tylko my dwoje. Nagle puściłem jej dłoń i uklęknąłem.
- Wiem, że
to trochę oklepane, ale... - powiedziałem i szukałem pierścionka po
kieszeniach.
Nigdzie go
nie było! Matko Boska! Zapomniałem pierścionka?! Jaki ze mnie debil.
Czułem się
głupio, wszyscy się na mnie patrzyli wyczekująco, a ja głupi zapomniałem zabrać najważniejszej rzeczy.
Niespodziewanie przez drzwi wbiegł zdyszany
Izzy, rzucił mi małe pudełeczko i uciekł. Złapałem je, otworzyłem i zapytałem:
- Wyjdziesz
za mnie?
Nie
odpowiadała. Zacząłem się denerwować. Poczułem, jak motyle latają mi w brzuchu.
Opuściłem głowę w dół. Chyba zawiodłem.
Dziewczyna złapała mnie
za rękę i pociągnęła do góry. Wstałem. Stanęła na palcach i wyszeptała mi do
ucha:
- Tak.
Objąłem ją
w talii i delikatnie pocałowałem w usta. Wszyscy bili nam brawa, a my staliśmy
tam i byliśmy we własnym świecie. W którym liczy się tylko to, by być ze sobą,
razem.
Ze wspominania dobrych, starych chwil wyrwał mnie krzyk Lily
dochodzący z sąsiedniego pokoju. Wbiegłem do sypialni. Stała przy łóżku i trzymała
się kurczowo za brzuch. Po nogach spływały jej strugi bezbarwnego płynu, który
wyglądał jak woda. Spojrzała mi się głęboko w oczy i powiedziała:
- Zaczęło się.
Subskrybuj:
Posty (Atom)