Kolejny raz karetka wyjechała z parkingu. Syrena już
przestała mnie denerwować – w końcu siedzę tu już dłuższy czas. Samotność
trochę mi doskwiera, lecz zawsze mogę porozmawiać z pielęgniarkami, które dają
mi leki. Ostatnio przychodziły tu coraz rzadziej, bo szpital był zaludniony.
Jedynie kilka pokoi było niezamieszkanych. W tym mój. Kiedyś mieszkała ze mną
dziewczyna, Keira, lecz zmarła trzy miesiące temu. Trochę to przeżywałam, potem
wszystko wróciło do normy. Tak już tu jest – codziennie ktoś umiera. Czy da się
być spokojnym widząc umierających ludzi. W końcu może to się zdarzyć także mi.
To okrutne, ale tak działają prawa natury. Każdy w końcu umrze.
Ostry ból przeszył moje ciało. Jęknęłam. Rzadko okazuję to,
że jestem chora, nie chcę, by ludzie myśleli, że się użalam nad sobą i jestem
słaba. Tym razem wiedziałam, że wkrótce nastąpi koniec mych cierpień. Nie mam
szans na ozdrowienie. Do pokoju weszła Nancy – pielęgniarka – i zabrała kaczkę
leżącą pod pryczą.
- Hej! – powitałam ją radośnie. – Co u ciebie?
- Witaj. – odparła. Podeszła do łóżka obok i ułożyła
prześcieradło. – Będziesz miała współlokatora.
- Tak?! – krzyknęłam. Cieszyłam się jak głupia, od śmierci
Keiry nie rozmawiałam z nikim innym, niż pielęgniarki. – Kto to?
- Sama nie wiem. Zaraz przyjedzie.
Z korytarza dobiegły krzyki. Do sali wjechały nosze, na
których leżał przystojny blondyn. Zza nich wybiegł rudy mężczyzna w bandanie i
skórzanych spodniach. Wrzeszczał na doktora Clayda, który wymachiwał bezradnie
rękami.
- Co kurwa?! Chyba cię pojebało! To mój przyjaciel, muszę tu
zostać! – lekarz położył mu dłoń na ramieniu, by wyciągnąć go z pomieszczenia.
– Gdzie te brudne łapska kładziesz?!
Za nim stało trzech innych facetów, lecz cień zasłaniał im
twarze. Ułożyli chorego w łóżku. Lekarze wygonili wrzeszczących przyjaciół
blondyna. Z ciekawością przyglądałam się scenie, w końcu niecodziennie zdarza
się takie zamieszanie.
- Co mu jest? – spytał zmęczony przeganianiem ludzi
pielęgniarz.
- Przedawkował, ledwo żyje. – odpowiedział stojący najbliżej
łóżka. – Zostawmy go.
Nagle większość obecnych zwróciła się ku mnie. Ból rozrywał
mi łydkę, lecz nic nie mówiłam, by nie zwracać na siebie jeszcze większej
uwagi.
Wyszli. Przyjrzałam się karcie chorego. Na imię miał Michael.
Ładnie.
Blond włosy okalały jego chudą twarz. Usta miał lekko
rozchylone, a policzki zarumieniły mu się. Słodko. Obróciłam się bokiem czując
szpilki w kościach, skrzywiłam się delikatnie i zasnęłam myśląc o nieznajomym z
łóżka obok.
Beata. Beatka. Becia... Wpadam, żeby nie było, że jestem ZuA, bo Ty do mnie na przykład wpadłaś, chociaż moja twórczość opiera się na wbijaniu kaktusów (pozwól, że przeliteruję K-A-K-T-U-S-Ó-W) w tyłek :D
OdpowiedzUsuńA Twoja na przykład ma, kurna, sens i nie rozumiem, dlaczego NIKT nie skomentował prologu?! Dlaczego? .__.
Nie mogę powiedzieć, że się znam, ale... Wydaje mi się, że czegoś takiego jeszcze nie było. Zatem to głupie, że nikt nie komentuje .__. Nikt nie komentuje ledwo żywego Duffa? Nikt nie komentuje biednej dziewczyny w szpitalu? Nikt nie skomentował furii Axla? No czy ci ludzie są kurwa normalni?!
Wybacz, jeszcze nie umiem pisać komentarzy, ale mam nadzieję, że szybko mi pójdzie (choć Lise-Lotte i tak pewnie nie pobiję ;__;).
Mknę dalej! Trzymaj się!