DUFF
Ostatnio
zaczynam być coraz bardziej wrażliwy. Slash miał rację, pedalę się. Ale co mam
kurwa zrobić? Lily jest taka krucha, niewinna, nie powinna umierać. Na
szczęście wszystko idzie coraz lepiej. Dzięki lekom zakupionym z moich
oszczędności, Valience jest z dnia na dzień coraz zdrowsza, a ja coraz
szczęśliwszy. Powoli zbliża się koniec mojego pobytu w szpitalu. Podczas tych
ośmiu dni ani razu nie zapaliłem. Czuję się dumny, bo zwykle potrafiłem wypalić
paczkę dziennie. Tak samo z dragami. Nie brałem od tamtej imprezy, podczas
której prawie się zaćpałem. Nie potrzebuję narkotyku. To Lily nim jest.
Nawet nie
zauważyłem, jak wciągnąłem się w opiekę nad nią. Potrafiłem godzinami siedzieć
przy jej łóżku i czekać aż zaśnie. Gdy naopowiadałem jej horrorów, prze co nie
mogła usnąć, kładłem się obok niej i uspokajałem cicho szepcząc jej do ucha.
Łaziłem, gdy czegoś chciała, prowadziłem ją do łazienki, raz nawet wymknąłem
się z szpitala i przyniosłem ulubione danie dziewczyny – naleśniki z syropem
klonowym. Wcześniej mówiła mi, jak jej mama podawała je na śniadanie, zanim
umarła.
Największą
przyjemnością było wpatrywanie się w jej urocze dołeczki gdy się uśmiechała, a
robiła to ostatnio dosyć często. Właściwie, to powinienem już dawno wyjść z
tego miejsca, bo nic tu ze mną nie robią, tylko raz sprawdzili co z moją
wątrobą i okazało się, że jest okej.
Siedziałem w
fotelu i czytałem książkę, gdy do pokoju wparował Steven.
- Witajcie!
– krzyknął radośnie i wszedł dalej. W ręku trzymał gitarę. Moją gitarę.
Stęskniłem się, skarbie.
Położył ją
na łóżku Valience i podbiegł się z nią przywitać. Gdy ją przytulał, czułem, że
zaraz o rozerwę. Gdy tylko się oderwał od mojej Lily, zauważyłem, że ona śmieje
się uroczo.
- Cześć
Steven, a teraz won stąd! – powiedziałem ze stoickim spokojem i zamknąłem
książkę z hukiem. Szybkim krokiem wymknął się z pomieszczenia. I dobrze.
- Duff,
dlaczego go wygoniłeś? – spytała szatynka oburzonym tonem. Spojrzałem na nią
tylko i o więcej się już nie pytała. – Zagraj mi coś. – podała mi gitarę. Jedyne
co w tej chwili przyszło mi do głowy to Rainbow „Rainbow Eyes”. Dotknąłem
strun, by potem szarpnąć delikatnie. Po chwili dołączyłem też słowa.
She's been gone since yesterday
Oh I didn't care
Never cared for yesterdays
Fancies in the air
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Love should be a simple blend
A whispering on the shore
No clever words you can't defend
They lead to never more
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Summer nights are colder now
They've taken down the fair
All the lights have died somehow
Or were they ever there
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Oh I didn't care
Never cared for yesterdays
Fancies in the air
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Love should be a simple blend
A whispering on the shore
No clever words you can't defend
They lead to never more
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes
Summer nights are colder now
They've taken down the fair
All the lights have died somehow
Or were they ever there
No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Gdy
rozbrzmiały ostatnie dźwięki patrzyłem się już w cudowne oczy Lily. Ostatni raz
szarpnąłem za struny gitary i zaśpiewałem cicho.
She had
rainbow eyes
- To było… piękne.
– wyszeptała. Spuściła wzrok, by ukryć łzy. Podszedłem do niej i usiadłem przy
jej nogach. Dotknąłem jej dłoni, a gdy poczułem, że jej nie odsuwa, podniosłem
ją do góry. Dopasowałem ją do swojej. Drugą ręką dotknąłem jej brody,
podniosłem ją i nachyliłem się do pocałunku. Nasze usta dzieliły już tylko
centymetry, gdy…
- Znalazłem
Izzy’ego! Rucha jakąś pielęgniarkę w kiblu! – krzyknął wesoło Steven z progu
drzwi. Odskoczyłem od Valience tak, że zahaczyłem nogą o ramę pryczy i
wyjebałem się twarzą o kafelki. Zabiję go.
- Ty chuju!
– wrzasnąłem trzymając się za twarz. Nie dość, że mój ryj ucierpiał, to jeszcze
najprawdopodobniej jedyna szansa na pocałowanie Lily przepadła na zawsze.
Za Adlerem
stanął Stradlin poprawiając sobie rozporek.
- Zacznę cię
częściej odwiedzać McKagan. – wyszczerzył zęby. – O, hej Lily.
Skinęła mu
głową. Otarła łzy w kołdrę i przykryła się nią aż po uszy.
- No to… my
może… pójdziemy… - wyjąkał Steven zawracając szybko. Gdy straciłem ich z oczu
wyszeptałem tylko krótkie „ja pierdolę” i usiadłem na krześle. Zjebane, znowu
wszystko zjebane.
LILY
Chciał mnie
pocałować. Boże wszystko spieprzyłam. On mnie naprawdę lubi. Chyba że po prostu
mu jest mnie żal. Nienawidzę jak ludzie się nade mną litują. A jeśli… On
naprawdę… Boże.
Wyszłam z łóżka
i wlazłam pod kołdrę Duffa. Wtuliłam się w jego ciało, dłonie położyłam mu na
klatce piersiowej a głowę ułożyłam na ramieniu. Objął mnie rękami i przycisnął
do siebie.
Tak. To coś
więcej.
***
Obudziłam
się w łóżku Michaela. Byłam sama, a w miejscu gdzie powinien być blondyn leżała
kartka papieru. Zapisana była pochyłym pismem.
Lily,
Pojechałem do domu po ubrania.
Postaram się wrócić jak najszybciej. Michael.
- Jakież to
ambitne. – mruknęłam i odłożyłam kawałek papieru. Zapisałam trochę kartek w
notesie i poczytałam książkę McKagana. Kiedy już nie miałam co robić, do sali
wszedł doktor Clayd. Usiadł na krześle i uśmiechnął się szeroko. Chyba ma dla
mnie jakieś dobre informacje.
- Panno
Valience, mam dla pani dobrą informację. – Nie, serio? Nie zgadłabym. – Jeśli pani stan będzie nadal się polepszał,
za tydzień może pani wyjść na jednodniową przepustkę.
Chyba.
Padnę. Wskoczyłam na łóżko obok i powiedziałam radośnie:
- Dziękuję.
Gdy tylko
wyszedł stanęłam na łóżku i zaczęłam wydzierać się ze szczęścia. Przez kolejne
kilka minut krzyczałam i dziękowałam Bogu za ten jeden dzień, który spędzę na
wolności.
Po mniej
więcej 15 minutach przez okno wdarł się Michael niosąc wielką torbę. Przecież
będzie tu jeszcze półtora tygodnia, po co mu tyle ciuchów?
- Ej słuchaj
co ci powiem, słuchaj, słuchaj, słuchaj. – wrzeszczałam do niego. Patrzył się
na mnie jak na wariatkę, ale przybrał spokojną minę i mruknął:
- No,
słucham.
- Dostanę
przepustkę! Za tydzień! Na dzień! – zaśpiewałam wskakując na niego z łóżka. Usiadłam
mu na ramionach i zakryłam oczy dłońmi.
- Ej!
Przestań! – krzyknął i zaczął się śmiać. Zdjął mnie ze swojej głowy, podniósł
do góry i wirował naokoło siebie wciąż się śmiejąc. W końcu upadliśmy ze
zmęczenia na łóżka, lecz nadal uśmiechaliśmy się do siebie.
Spojrzałam
na niego. Był szczęśliwy. To mi wystarczyło. Nachyliłam się i delikatnie
pocałowałam go w usta. Był trochę zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek.
Przycisnęłam palec do ust na znak, by nikomu nie mówił i wyszłam do łazienki.
Jeśli on
jest szczęśliwy, ja też jestem.
'Slash miał rację, pedalę się' – Pierwsza Zasada: Slash ZAWSZE ma rację. Bardzo się obrazisz, jeśli będę cisnęła bekę z pedalącego się Duffa? Bo ja się ze wszystkiego śmieję, tak tylko ostrzegam... Kiedyś zaczęłam się śmiać na pogrzebie... Dobra, nieważne –.-
OdpowiedzUsuńI nagle pojawia się adhd Stevena – wiesz, że się z nim utożsamiam? Jestem tak samo nieogarnięta, serio... Tylko mam łysą klatę (na szczęście!).
TAAAAK! Ktoś o coś wyjebał! Oto jestem w domu @.@
Ej... A mogę cię skopać, za ogromniastą ilość czasownika „być”? Tak się, kurna, nie robi!