poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rozdział 3



DUFF

Ostatnio zaczynam być coraz bardziej wrażliwy. Slash miał rację, pedalę się. Ale co mam kurwa zrobić? Lily jest taka krucha, niewinna, nie powinna umierać. Na szczęście wszystko idzie coraz lepiej. Dzięki lekom zakupionym z moich oszczędności, Valience jest z dnia na dzień coraz zdrowsza, a ja coraz szczęśliwszy. Powoli zbliża się koniec mojego pobytu w szpitalu. Podczas tych ośmiu dni ani razu nie zapaliłem. Czuję się dumny, bo zwykle potrafiłem wypalić paczkę dziennie. Tak samo z dragami. Nie brałem od tamtej imprezy, podczas której prawie się zaćpałem. Nie potrzebuję narkotyku. To Lily nim jest.
Nawet nie zauważyłem, jak wciągnąłem się w opiekę nad nią. Potrafiłem godzinami siedzieć przy jej łóżku i czekać aż zaśnie. Gdy naopowiadałem jej horrorów, prze co nie mogła usnąć, kładłem się obok niej i uspokajałem cicho szepcząc jej do ucha. Łaziłem, gdy czegoś chciała, prowadziłem ją do łazienki, raz nawet wymknąłem się z szpitala i przyniosłem ulubione danie dziewczyny – naleśniki z syropem klonowym. Wcześniej mówiła mi, jak jej mama podawała je na śniadanie, zanim umarła.
Największą przyjemnością było wpatrywanie się w jej urocze dołeczki gdy się uśmiechała, a robiła to ostatnio dosyć często. Właściwie, to powinienem już dawno wyjść z tego miejsca, bo nic tu ze mną nie robią, tylko raz sprawdzili co z moją wątrobą i okazało się, że jest okej.
Siedziałem w fotelu i czytałem książkę, gdy do pokoju wparował Steven.
- Witajcie! – krzyknął radośnie i wszedł dalej. W ręku trzymał gitarę. Moją gitarę. Stęskniłem się, skarbie.
Położył ją na łóżku Valience i podbiegł się z nią przywitać. Gdy ją przytulał, czułem, że zaraz o rozerwę. Gdy tylko się oderwał od mojej Lily, zauważyłem, że ona śmieje się uroczo.
- Cześć Steven, a teraz won stąd! – powiedziałem ze stoickim spokojem i zamknąłem książkę z hukiem. Szybkim krokiem wymknął się z pomieszczenia. I dobrze.
- Duff, dlaczego go wygoniłeś? – spytała szatynka oburzonym tonem. Spojrzałem na nią tylko i o więcej się już nie pytała. – Zagraj mi coś. – podała mi gitarę. Jedyne co w tej chwili przyszło mi do głowy to Rainbow „Rainbow Eyes”. Dotknąłem strun, by potem szarpnąć delikatnie. Po chwili dołączyłem też słowa.
She's been gone since yesterday
Oh I didn't care
Never cared for yesterdays
Fancies in the air

No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes

Love should be a simple blend
A whispering on the shore
No clever words you can't defend
They lead to never more

No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes
Rainbow eyes
Rainbow eyes

Summer nights are colder now
They've taken down the fair
All the lights have died somehow
Or were they ever there

No sighs or mysteries
She lay golden in the sun
No broken harmonies
But I've lost my way
She had rainbow eyes

Gdy rozbrzmiały ostatnie dźwięki patrzyłem się już w cudowne oczy Lily. Ostatni raz szarpnąłem za struny gitary i zaśpiewałem cicho.

She had rainbow eyes

- To było… piękne. – wyszeptała. Spuściła wzrok, by ukryć łzy. Podszedłem do niej i usiadłem przy jej nogach. Dotknąłem jej dłoni, a gdy poczułem, że jej nie odsuwa, podniosłem ją do góry. Dopasowałem ją do swojej. Drugą ręką dotknąłem jej brody, podniosłem ją i nachyliłem się do pocałunku. Nasze usta dzieliły już tylko centymetry, gdy…
- Znalazłem Izzy’ego! Rucha jakąś pielęgniarkę w kiblu! – krzyknął wesoło Steven z progu drzwi. Odskoczyłem od Valience tak, że zahaczyłem nogą o ramę pryczy i wyjebałem się twarzą o kafelki. Zabiję go.
- Ty chuju! – wrzasnąłem trzymając się za twarz. Nie dość, że mój ryj ucierpiał, to jeszcze najprawdopodobniej jedyna szansa na pocałowanie Lily przepadła na zawsze.
Za Adlerem stanął Stradlin poprawiając sobie rozporek.
- Zacznę cię częściej odwiedzać McKagan. – wyszczerzył zęby. – O, hej Lily.
Skinęła mu głową. Otarła łzy w kołdrę i przykryła się nią aż po uszy.
- No to… my może… pójdziemy… - wyjąkał Steven zawracając szybko. Gdy straciłem ich z oczu wyszeptałem tylko krótkie „ja pierdolę” i usiadłem na krześle. Zjebane, znowu wszystko zjebane.

LILY

Chciał mnie pocałować. Boże wszystko spieprzyłam. On mnie naprawdę lubi. Chyba że po prostu mu jest mnie żal. Nienawidzę jak ludzie się nade mną litują. A jeśli… On naprawdę… Boże.
Wyszłam z łóżka i wlazłam pod kołdrę Duffa. Wtuliłam się w jego ciało, dłonie położyłam mu na klatce piersiowej a głowę ułożyłam na ramieniu. Objął mnie rękami i przycisnął do siebie.
Tak. To coś więcej.
***
Obudziłam się w łóżku Michaela. Byłam sama, a w miejscu gdzie powinien być blondyn leżała kartka papieru. Zapisana była pochyłym pismem.
Lily,
Pojechałem do domu po ubrania. Postaram się wrócić jak najszybciej. Michael.
- Jakież to ambitne. – mruknęłam i odłożyłam kawałek papieru. Zapisałam trochę kartek w notesie i poczytałam książkę McKagana. Kiedy już nie miałam co robić, do sali wszedł doktor Clayd. Usiadł na krześle i uśmiechnął się szeroko. Chyba ma dla mnie jakieś dobre informacje.
- Panno Valience, mam dla pani dobrą informację. – Nie, serio? Nie zgadłabym.  – Jeśli pani stan będzie nadal się polepszał, za tydzień może pani wyjść na jednodniową przepustkę.
Chyba. Padnę. Wskoczyłam na łóżko obok i powiedziałam radośnie:
- Dziękuję.
Gdy tylko wyszedł stanęłam na łóżku i zaczęłam wydzierać się ze szczęścia. Przez kolejne kilka minut krzyczałam i dziękowałam Bogu za ten jeden dzień, który spędzę na wolności.
Po mniej więcej 15 minutach przez okno wdarł się Michael niosąc wielką torbę. Przecież będzie tu jeszcze półtora tygodnia, po co mu tyle ciuchów?
- Ej słuchaj co ci powiem, słuchaj, słuchaj, słuchaj. – wrzeszczałam do niego. Patrzył się na mnie jak na wariatkę, ale przybrał spokojną minę i mruknął:
- No, słucham.
- Dostanę przepustkę! Za tydzień! Na dzień! – zaśpiewałam wskakując na niego z łóżka. Usiadłam mu na ramionach i zakryłam oczy dłońmi.
- Ej! Przestań! – krzyknął i zaczął się śmiać. Zdjął mnie ze swojej głowy, podniósł do góry i wirował naokoło siebie wciąż się śmiejąc. W końcu upadliśmy ze zmęczenia na łóżka, lecz nadal uśmiechaliśmy się do siebie.
Spojrzałam na niego. Był szczęśliwy. To mi wystarczyło. Nachyliłam się i delikatnie pocałowałam go w usta. Był trochę zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek. Przycisnęłam palec do ust na znak, by nikomu nie mówił i wyszłam do łazienki.
Jeśli on jest szczęśliwy, ja też jestem.

1 komentarz:

  1. 'Slash miał rację, pedalę się' – Pierwsza Zasada: Slash ZAWSZE ma rację. Bardzo się obrazisz, jeśli będę cisnęła bekę z pedalącego się Duffa? Bo ja się ze wszystkiego śmieję, tak tylko ostrzegam... Kiedyś zaczęłam się śmiać na pogrzebie... Dobra, nieważne –.-
    I nagle pojawia się adhd Stevena – wiesz, że się z nim utożsamiam? Jestem tak samo nieogarnięta, serio... Tylko mam łysą klatę (na szczęście!).
    TAAAAK! Ktoś o coś wyjebał! Oto jestem w domu @.@
    Ej... A mogę cię skopać, za ogromniastą ilość czasownika „być”? Tak się, kurna, nie robi!

    OdpowiedzUsuń